wtorek, 25 czerwca 2013

~Sarah~ | Kobieta kot | (1)

Szła ulicznym krokiem. Pełna pychy z persyflażem stawiała coraz to pewniejsze kroki. Lubiła taki klimat. Widziała tylko ciemność, nic nie potrafiło ją zaskoczyć. Cisza była kochankiem, ciemność mężem a sama ona, bogiem czerni. Szukała domu. Nie wiadomo czemu, nigdy nie trafiło do jej podświadomości iż noc jest jej domem. Chciała ją zaskoczyć, wyjść wreszcie na słońce i zobaczyć od bardzo dawna gwiazdę dnia. Jej zielone oczy były zmodernizowane, chciała sprawdzić jak działają w tym miejscu. Z każdym nowym otoczeniem były one inne, inaczej reagowały , sprawiały, że żyła na nowo. To był jedyny pretekst dlaczego tak często zmieniała miejsce zamieszkania. Ciekawość od zawsze zżerała ją od środka. Sprawiała, że z sarkazmem potrafiła przyglądać się wszelkiej istocie. Była to kobieta z gracją. Nie była w stanie zrobić coś mniej odpowiedniego niż pozwalała jej duma. Intrygowała, swoim nietypowym stylem i osobowością z pazurem. Nie potrafiła ukryć się przed naturą. Choć od zawsze pragnęła zdobywać marzenia to przeznaczenie było zbyt silne by ich dokonać więc kim dokładnie się stała? Tego nikt nie wie, ona sama nazywa siebie mieszanką wiedźmy, demona i wampira. Chciała odkryć swoją prawdziwą duszę, mroczną duszę. Za dnia nie przypominała tego co zmienia ją w nocy. Mogłaby być światową sławy modelką , artystą, który zapomniał jak namalować seryjnego morderce czy też uwieczniać rzeczywistość na zdjęciach. Pozostało jej jednak bycie zupełnie kimś innym niż sobie wyobrażała. Projektant mody- phi, kto to wymyślił by człowiek (jeśli można ją tak nazwać) spędzał całe dnie w domu rozmyślając nad coraz to błyskotliwą i niepowtarzalną kreacją jednak zważając na alokacje nie miała wyboru.
Pełne wigoru i łagodne, brązowe włosy były tak długie, że niemal każda kobieta jej zazdrościła. Często zaplątywała je w luźnego warkocza a ponadto zakładała słoneczne okulary. Nie chciała by ktoś zauważył te zielone oczy wyglądające jak niedawno kupione soczewki. Albowiem jej powierzchowność była jak sto milionów dolarów przez co czuła się bardziej pewnie. Najbardziej jednak były najważniejsze jej usta, to z nich wydobywał się głos niczym śpiew syren. Potrafiła nim zahipnotyzować każdego. Był uroczy, dziewczęcy niemniej posiadał szczypnę manipulatorstwa, jak ona sama. Nocą było to jego przeciwieństwo. Stawał się niebywale sarkastyczny, posuwał się do najgorszych z możliwych rozkazów. Wydawał się bardziej dojrzały przez co jakiekolwiek słowo mówione przez Sarah zostało otrzymywane bardziej poważnie, dlatego nigdy się nie zakochiwała. Nie wiedziałaby jak się zachować w takiej sytuacji. Bałaby się swojej reperkusji jak wielu innych rzeczy toteż unikała tego tematu. Rozmawianie o miłości, o której nie ma się pojęcia psuło tylko samopoczucie. Była tajemnicą a Sarah tego nie lubiła, zawsze musiała wszystko wiedzieć i pozostać na swojej chorej racji . Wbrew pozorom umiała stawić czoło temperamentowi i być miła, chociażby sztucznie ale zawsze coś. Nocami nie zawsze jej to wychodziło. Przypominało duchową klasykę "Kacper". Zwłaszcza uszy, których nie dało się ukryć sprawiały jakby była właścicielką domu brzydkich twarzy. Zwykłe, zarzucające z góry mase zbędnych epitetów uszy doprowadzały do zaszczepienia w jej krwawych myślach tak bardzo czarnych słów. Nie mogła tego zaakceptować, gdyż w niespełna dwie godziny wyrastający ogon, zręczne szpony i delikatne zlepki piegów na twarzy wywierały nie tylko ironiczny chichot ale także kolejne zdziwienie. Jedyne co trzeba było zrobić to znowu się ukryć, znowu patrzeć na uśmiechy innych i łapać zdobycze, w końcu jakoś musiała przetrwać. Kto wie, może te miejsce zmieni jej nastawienie, odpowie na pytania i pozostawi odrobinę człowieczeństwa.
-Chciałabym choć przez jeden dzień pozostać w milczącej błogości - pomyślała i wyszła zajadać kolejną wiewiórkę na skraju parku. Była niezwykle pyszna, nie mogła się opanować zwłaszcza iż narastający głód nie mógł ustąpić.

____________________________________

Początki bywają często trudne więc wybaczcie wszelkie błędy (zwłaszcza interpunkcyjne), które jednak popełniam. Mam nadzieję, że przyjmiecie dość tolerancyjnie moją osobę a ja postaram się pisać coraz lepiej. 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

~Elsa Anderson - Wampirzyca

Obserwowałam łowców oddalających się szybkim krokiem w stronę domu. Gdy zbliżyłam się do ich umysłów odczytując emocje, jednak nie zaglądając w nie bezpośrednio, nieco się rozluźniłam. Choć Gabriel wciąż miał ochotę wrócić i mnie zlikwidować, Ana wydawała się być zaintrygowana. Zastanawiałam się, jak szybko Gabriel przestanie wyszukiwać oznak tego, że go otrułam i zorientuje się, iż podałam mu rzadką do zdobycia odtrutkę. Będzie działać przez kilka dni, jednak później będzie musiał zażyć kolejną dawkę. I zrobi to, choćbym miała osobiście wcisnąć mu tę tabletkę do gardła. Był zbyt dobrym łowcą, by zginąć tak młodo.
Byłam pełna podziwu dla tych ludzi. Byli silniejsi od zwykłych śmiertelników zarówno psychicznie, jak i fizycznie – choć nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę; nie każdy potrafi odnaleźć w sobie tę głęboko ukrytą moc. Im wcześniej łowca będzie świadkiem mordu wampira, tym większe będą jego umiejętności. Może nawet uda mi się nauczyć ich wyczuwania wampirów po zapachu i konsystencji powietrza. Jest to niezwykle trudna sztuka, której nawet najlepszy łowca nie nauczy się bez pomocy jednego z nas.
Gdy zniknęli, skręcając w wąską uliczkę, zwróciłam się w stronę domu. Dopiero teraz przypomniałam sobie o Mayi. Kilak sekund później pochylałam się już nad nią, obserwując dokładnie całą jej twarz. Zielone oczy skryte pod powiekami poruszały się niespokojnie. Blade, zimne policzki były nieco zapadnięte, a usta spierzchnięte. Młode wampiry nie powinny być zimne, więc czując chłód bijący od jej ciała, przeraziłam się. Popełniłam okropną głupotę, jednak nie miałam wyboru. Musiałam ją uśpić, choć dzisiejszej nocy jeszcze się nie pożywiła. Nie mogłam dopuścić do tego, aby łowcy dowiedzieli się o jej istnieniu. Kiedyś niewątpliwie będę musiała to zrobić, jednak jeszcze na to za wcześnie. Zabiliby ją bez mrugnięcia powieką, przynajmniej niektórzy z nich.
Czym prędzej wyszłam na wielkie podwórze, skąd porwałam dwa sporych rozmiarów dziki. Zaniosłam je do piwnicy, ignorując ich przerażenie uderzające w mój umysł. Zniosłam na dół także sarnę i kilka królików. Jeśli Maya ma przeżyć tę noc, będzie potrzebowała zastrzyku energii. Z kuchni porwałam eliksir wybudzający. Wlałam go dziewczynie do ust, po czym cofnęłam się pod drzwi. Gdy otworzyła oczy, natychmiast zerwała się na równe nogi. W tej chwili była niebezpiecznym drapieżnikiem, który z wielkim trudem nad sobą panuje. Gdy dopadła pierwszą z ofiar, uśmiechnęłam się, a mój lęk ustał. Wyszłam szybko, zostawiając ją samą.
Z salonu porwałam komórkę, po czym pędem ruszyłam w ciemny las. Niecierpliwiłam się, czekając aż mój przyjaciel odbierze telefon.
- Elsa? Czy musisz dzwonić akurat teraz? Jestem na łowach.
Uśmiechnęłam się. Oczyma wyobraźni widziałam wielkiego mężczyznę z burzą blond loków, czającego się w krzakach z komórką w jednej dłoni, i maczetą w drugiej.
- Tak, muszę. Potrzebuję twojej pomocy.
- Co się dzieje? Gdzie jesteś?
- Jestem w domu. Pierwszym domu. A dzieje się tu źle. Koty wyrwały się spod kontroli, mordują ludzi z miasta. Ktoś tworzy armię z młodych wampirów. Musiałam zwrócić się z pomocą do tutejszych łowców. A jakby tego było mało, w mojej piwnicy jest dziewczyna, którą uczyniłam wampirem.
Po długim milczeniu padło jedno, jedyne słowo.
- Kurwa.
- Wyrażaj się.
- Mam przyjechać?
- Nie. Chcę, byś wytropił władzę kotów.
- Zwariowałaś?
- Nie mogę poprosić nikogo innego. Jesteś moim jedynym przyjacielem, wydawcą, i najlepszym łowcą-wampirem, jakiego znam.
- Czuję się zaszczycony. Zobaczę, co da się zrobić. A tobie radzę znaleźć kilku sprzymierzeńców.
- Tak, wiem. Zwrócę się do drugiego wampira mieszkającego w mieście.
- Jest godny zaufania? Jak się nazywa?
- Wiem o nim niewiele. Jest nieco starszy ode mnie. Nazywa się Rufus Ford.
- Jeden z połówek...
- Jest chyba nawet więcej niż połówką. Spokojnie, nie jest groźny. Jest taki jak my.
- W porządku zatem. Cholera, przez ciebie zwiała mi bestia!
- Przykro mi. Udanych łowów, daj znać gdy coś znajdziesz.
Rozłączyłam się bez słowa. Z kieszeni wyjęłam kartkę i długopis, które zawsze trzymałam tam na wszelki wypadek. Nabazgrałam w biegu krótki liścik.

Nie jestem pewna czy już wiesz, więc przesyłam Ci te kilka słów.
Ktoś tworzy armię młodych, a koty wyrwały się spod kontroli.
Wiesz, że to nie przelewki. Przeżyłeś największą w naszej
historii bitwę nieśmiertelnych, na której samym początku
zostałam stworzona. Wygląda na to, że w okolicy
grasuje szaleniec. Być może osoba tworząca armię
jest tą samą, która burzy koty przeciw zasadom.
Zaufana mi osoba poszukuje władz kotów. Proszę Cię,
byś poprosił o to również Twych przyjaciół.
Nadchodzą dla nas czarne dni. Obyśmy wspólnymi
siłami zdołali nie dopuścić do kolejnej wojny.
Elsa Anderson.
Po wysłaniu listu przez kruka, który do mnie podleciał, ruszyłam dalej przez las.
Skupiłam się na odnalezieniu bestii, która się we mnie znajdowała. Czułam ją, wiedziałam, że chce się wydostać. Jednak nie pozwolę na to. Nie okażę słabości.
Zamknęłam oczy, zatrzymując się pośrodku polany w samym centrum lasu. Wyłączyłam z działania wszystkie zmysły. Stałam nic nie widząc, nic nie słysząc, nie odczuwając. Przyzywałam do siebie pradawne siły, które posiadali jedynie stworzeni przez Pierwszych. Niemal unosząc się nad ziemią, rozmyślałam o historii naszej rasy. Znałam ją tak dobrze, jak żaden wampir. Wiedziałam więcej niż ktokolwiek, choć nikomu o tym nie mówiłam. Powstałam w czasie wojny, miałam zostać zniszczona zaraz po „narodzinach”. Jednak uciekłam. Jako jedyna.

-------------------------------
Neverli: jeśli nie miałabyś nic przeciwko, chciałabym zająć się stworzeniem historii wampirów. Nawet ją zaczęłam, i bardzo mi się to zajęcie spodobało. Gotowy tekst dałabym Ci oczywiście do sprawdzenia, czy nie masz ewentualnych zastrzeżeń. Ok? ;)

niedziela, 23 czerwca 2013

~Gabriel~(ŁOWCA) II

Wracałem z Aną do domu. Nie uwierzyłem wampirzycy nawet w jednym procencie. Nawet nie wiem co mi podała, a jeśli niebawem zginę? Nie można zaufać żadnej bestii, to się źle kończy. Dziewczyna szła przodem, głęboko zamyślona. Do tego była przygnębiona z niewiadomych mi przyczyn. Chwyciłem ją za rękę, by dodać jej otuchy. Nie chciałem jej stracić, była dla mnie za ważna. Jednak ta Elsa dała jej do myślenia, widać to.
- Co Ci jest? - zapytała nagle. Odwróciłem wzrok - co to za tabletki?
- Nie wiem o co Ci chodzi - mruknąłem.
- Dobrze wiesz. Widziałam jak opierałeś się o drzewo - głęboko westchnąłem. Zastanawiałem się teraz, czy powiedzieć jej prawdę. W sumie... kiedyś musiałem.
- Wiesz co się dzieje, kiedy ugryzie Cię wilkołak? - pomachała przecząco głową - jej ślina wtedy dostaję się do Twojego organizmu. Zatruwa ona Twoje płuca i serce - rozszerzyła oczy ze zdumienia - to trucizna, rzadko się o niej mówi. Pół roku temu na łowach walczyłem z jednym. Niestety dałem się ugryźć. Na samym początku to zignorowałem, ale pojawiły się bóle. Poszedłem potem do pewnej czarownicy i ona mi wytłumaczyła wszystko. Dała mi właśnie pigułki, by spowolnić działanie śliny wilkołaka - z jej oczu poleciały łzy. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Nie da się tego wyleczyć?
- Pewnie jakoś da, na wszystko jest lekarstwo. Jednak nie każde jest znane, rozumiesz? - zacisnęła pięści i mocno mnie objęła. Zrobiło mi się jej żal - przepraszam, że nie powiedziałem tego wcześniej, po prostu bałem się...
- Czego?
- Że mnie porzucisz - odpowiedziała mi pocałunkiem. Dlaczego mnie to spotkało? Tak bardzo chciałem żyć, a co mi pozostało? Cieszyć się ostatnimi chwilami z ukochaną i przyjaciółmi.
W domu czekała chłopak stał o własnych siłach. Był blady i zmęczony. Lucy stała przy nim, a Alan oglądał telewizje nie zwracając na nic uwagi. Zdałem sobie sprawę, że chłopak wie o wszystkim. Spojrzałem się na dziewczynę wzrokiem mówiącym "nie mogłaś trochę poczekać?!", ona po prostu wzruszyła ramionami. Ana była wpatrzona w Maxa. Tutaj każdy z nas ma trudną historię.
- Jak się czujesz? - dotknęła moja towarzyszka ramienia chłopaka. Strącił ją.
- Dobrze. Nie potrzebuję niczyjej łaski - skrzyżował ręce. Wydawało mi się, że Alan był nieco zazdrosny o blondyna. Siedział skrzywiony i nie widać było, że nie podoba mu się jego towarzystwo.
- Zostawmy go w spokoju - odezwała się Lucy - co z wampirem? Pozbyliście się go? - spytała pewna siebie. Teraz wiem, że najbardziej bałem się jej reakcji. Zastanawiałem się nad odpowiednim doborem słów, gdy wyprzedziła mnie Ana.
- Słyszałaś kiedyś o tym, by ktoś kiedyś tworzył armię ze świeżych wampirów?
- Co to ma do rzeczy?
- Elsa nam powiedziała, że w tym mieście taka powstaje. Chce nam pomóc - próbowała stanąć w obronie kobiety.
- Próbujesz mi właśnie uświadomić, że to coś żyje?! - warknęła. Usłyszałem cichy śmiech Alana.
- Tak. Do tego z nią współpracujemy - uśmiechnęła się rozbawiona jej reakcją.

sobota, 22 czerwca 2013

~Lucy~ (ŁOWCA) V


Nie potrafiłam uwierzyć w to, co właśnie działo się przed moimi oczami. Mężczyzna uśmiechnął się leniwie, ukazując dołeczki w policzkach, w które jego poddana wpatrywała się niczym zaczarowana.
- Katie, słonko, miło cię tu widzieć- Odsunął się od drzwi, aby zrobić miejsce zmiennokształtnej- Wejdź, rozgość się.
Pół kobieta weszła do środka, wyglądając bardziej jak domowy kociak, idąc ospale i przy okazji ocierając się wymownie o swojego pana. Jego uśmiech się poszerzył, kopnięciem zatrzasnął drzwi, a chwilę później mogłam usłyszeć to, czego wcale nie chciałam słuchać. Skrzywiłam się, po czym cicho odeszłam w stronę miasta.
Po szybkim obejściu miasta wróciłam do domu, gdzie przypomniałam sobie, że dzisiejszej nocy miałam iść wraz z Alanem i Gabrielem na imprezę. Szybko się przyszykowałam, po czym zeszłam na dół i wyszliśmy, zostawiając Anę, która wolała zostać w środku. Od czasu, gdy wbiegła nieco roztrzęsiona do domu zachowywała się trochę dziwnie, aczkolwiek nie chciała o tym rozmawiać i w najbliższym czasie woli sama się z tym uporać.
Następnego dnia w nieco lepszym humorze poszłam do pracy. Zauważyłam, że mój szef w dalszym ciągu nie zawitał w swoim biurze. Nieco zaniepokojona, postanowiłam dzisiejszego dnia złożyć małą wizytę jemu i jego rodzinie.
Pan Anthony mieszkał w malutkim domku jednorodzinnym, wraz z jego żoną i trójką dzieci. Zapukałam głośno w drewniane drzwi frontowe, ale nikt nie odpowiadał.
- Niech pani się nie trudzi! Nikogo tam nie ma!- Usłyszałam, jak ktoś krzyczy z sąsiedniego podwórka. Był to starszy mężczyzna ubrany w dresowe spodnie oraz żółtą koszulką, nieźle opinającą się na jego dość dużym brzuchu. Twarz miał oszpeconą przez dużą ilość blizn, powstałych w skutek trądziku, na szerokim, nieco zaczerwienionym nosie były okulary w pożółkłej, plastikowej oprawce, która kiedyś zapewne była biała, a małe oczka spoglądały podejrzliwie w moją stronę zza szkiełek. Całości dopełniała powiększająca się łysina brązowych włosów.
- A gdzie mogą być?- Zapytałam, podchodząc do białego płotka stojącego pomiędzy posesjami. Mężczyzna wzruszył szerokimi ramionami.
- Nie wiem, ale nie widziałem żadnego z nich już od jakiegoś czasu, więc stwierdziłem, że wyjechali gdzieś. A ty, co tutaj robisz?- Zmierzył mnie wzrokiem- Nie wyglądasz na ankieterkę- Spojrzał mi w oczy, w których czaił się obleśny błysk- Chociaż, jeżeli chcesz, możesz być moją osobistą ankieterką- Powiedział, oblizując usta. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam rozbawiona unosząc jedną brew.
- Nie, dzięki. Jakoś się obejdę. Od kiedy ich nie wiedziałeś?- Zmieniłam temat, a starszy mężczyzna zamyślił się.
- No, to będzie już ze dwa albo trzy dni. A dlaczego pytasz? Kim jesteś?
Zamyślona, nie zwracałam już większej uwagi na sąsiada mojego szefa, zajęta byłam planowaniem włamania się do domu. Nie pasowało mi to, że pan Anthony nie zadzwonił do pracy i nie wziął wolnego. Spojrzałam jeszcze na zegarek i zorientowałam się, że w tej chwili już nie dam rady, ponieważ właśnie kończyła mi się przerwa obiadowa. Postanowiłam jednak wrócić w to miejsce wieczorem.
Postanowiłam się przebrać w swoje ubranie na łowy, ponieważ skoro szefa nie ma w swoim domu, nie zobaczy mnie, a jeżeli stało się coś innego… Wtedy już nie będzie miał komu powiedzieć. Oczywiście, nie zapomniałam powiadomić policjantów o tym, że pana Anthonego nie ma w pracy, z resztą, sami pewnie się zorientowali, ale nie szkodziło też zwrócić uwagi. Jednak, policja nie wejdzie do domu, jeżeli nie zostanie zaproszona przez domowników albo nie będą mieli nakazu, ponieważ teraz będą zmuszeni stwierdzić, że nikogo w środku nie ma.
Już miałam wychodzić ze swojego pokoju, gdy usłyszałam, jak Ana woła Gabriela i Alana na dół, a później dziki krzyk, nienależący do człowieka. Ciekawe.
Powoli zeszłam na dół i weszłam do salonu, w którym była już łowczyni wraz z jakimś nieprzytomnym chłopakiem. Na moje pytanie, Ana podała mi list, który wyjaśniał wszystko, a przynajmniej częściowo. Jak się okazało, jeden z demonów podrzuca nam pod same drzwi kobietę kota oraz jedną z jej ofiar i chce, żebyśmy jej posłuchali.
Trzeba było ją wytropić i zabić. Znała nasze miejsce zamieszkania. Co oznaczało, że nie będziemy mogli dalej ryzykować i musimy zmienić adres.
Chłopak, leżący obecnie na kanapie zaczął odzyskiwać przytomność, udało nam się wyciągnąć od niego, że ma na imię Max i ma dziewiętnaście lat, po czym zasnął wyczerpany. Chciałam iść i zabić wampirzycę, która odważyła się podejść pod nasz dom, uwolnić świat od jeszcze jednego demona chodzącego i niszczącego spokój, ale niestety widziałam ciekawość panującą w oczach Any i wiedziałam, że chce się dowiedzieć, o co tej Elsie chodziło, a że obie wiedziałyśmy, że nie pozwoliłabym jej dojść do słowa, zostałam. Nie zmieniało to jednak faktu, że chce ona rozmawiać z demonem. Nakryłam chłopaka kocem i owinęłam nim.
Postanowiłyśmy, że Max jak na razie zostanie w gościnnym pokoju, a Ana pójdzie z Gabrielem do wampirzycy.
Razem z Alanem, który pomógł mi przenieść jak się okazało, dobrze zbudowanego, młodego mężczyznę jego pokoju, po czym postanowiłam chwilę posiedzieć z nim, na wypadek, gdyby się obudził i zaczął bać. Usiadłam na krześle, które przyniosłam z drugiego końca pomieszczenia, po czym dokładnie przyjrzałam się chłopakowi.
Jego blond włosy były ścięte dość krótko, ukazując regularne rysy twarzy, wysokie kości policzkowe, pełne, dość szerokie usta, kwadratową szczękę i krzywy nos, który sprawia, że jego profil wyglądał ciekawiej. Jego twarz była teraz odprężona we śnie, więc nie mogłam uczuć, ale byłam niemalże pewna, że chłopak jest uparty. Mówił o tym nieco wysunięty podbródek. Po połowie godziny Max obudził się.
- Gdzie jestem?- Zapytał przestraszony, lustrując obcy pokój, w którym się obecnie znajdował.
- W bezpiecznym miejscu- Odpowiedziałam niejasno. W dalszym ciągu nie wiedziałam, ile mu powiedzieć, w końcu możliwe było, że będziemy zmuszeni usunąć mu pamięć.
- Jakim miejscu?
- Tego nie mogę ci powiedzieć, jednak możesz być pewien, że nie opuściłeś miasta- Zapewniłam go.
- Dlaczego tu…- Przerwał, a do jego brązowych oczu napłynęły łzy- To… Coś ich zabiło- Szlochał. Czułam się trochę zmieszana, co było dziwnym uczuciem, którego nie doświadczałam już od dłuższego czasu. Nie wiedziałam, co zrobić, albo co powiedzieć, więc czekałam, aż się trochę uspokoi. Obserwując cicho chłopaka, który wyglądał w tym momencie bardziej jak zagubiony chłopiec, przypomniał mi jedną, młodą dziewczynkę, która opłakiwała w podobny sposób swoją własną rodzinę. Po kilku minutach przyszedł Alan z ubraniami, które daliśmy wciąż płaczącemu blondynowi i wysłaliśmy do łazienki.
- Co z nim zrobimy?- Zapytałam drugiego łowcy, który tylko wzruszył ramionami- Też nie wiem. Nie możemy go nigdzie odesłać. Za dużo widział.
- Przecież możemy wyczyścić mu pamięć- Podsunął, a ja pokręciłam głową.
- To nie podziała, niektóre chwile wryły mu się w pamięć. Na głupiego też nie wygląda, jeżeli postaramy się usunąć wszystko, poskłada to powrotem- Przynajmniej ja tak miałam, dodałam w myślach- A nie możemy pozwolić na to, żeby zaczął rozpowiadać, co zaatakowało jego rodzinę.
- Więc pozostaje tylko jedno.
Tak, oboje wiedzieliśmy, co to oznaczało. Jeżeli będzie chciał, zrobimy z niego łowcę.
Chwilę później do pokoju wszedł Max w nowych ciuchach, odświeżony. Widząc ponure nasze ponure miny, zatrzymał się.
- Kim jesteście?- Zapytał, z podejrzliwością wypisaną na jego twarzy.
- Łowcami- Padła krótka odpowiedź.
- A kim są łowcy?- Zmarszczył brwi, które były nieco ciemniejsze od włosów.
- Tropicielami, tymi, którzy tropią złe istoty w poszczególnych miejscach i je usuwamy- W oczach Maxa pojawiło się dziwne światło.
- Takich, jak to, co…- Słowo nie chciało przejść mu przez gardło, a oczy się zaszkliły od łez.
- Wymordowało twoją rodzinę?- Dokończyłam za niego- Tak.
- To dlaczego pozwoliliście temu czemuś to zrobić?!- Krzyknął wkurzony.
- Ponieważ nie zawsze potrafimy być na czas we wszystkich miejscach.
Nastała głęboka cisza, podczas której chłopak starał się powstrzymać od płaczu.
- A co… Co się stało z tym czymś?- Zapytał, a na twarz Alana wszedł szeroki uśmiech.
- Już nikogo nie skrzywdzi, jeżeli o to pytasz.
Max zacisnął mocno zęby, po czym skinął głową.
- Co zamierzasz teraz ze sobą zrobić?
- Nie wiem- Westchnął, po czym podrapał się po głowie. Był dość wysoki, a patrząc się na jego mięśnie, mogłam stwierdzić, że w przeszłości uprawiał sport, prawdopodobnie dużo pływał.
- Wiesz, że nie możesz wrócić do swojego dawnego życia, prawda?- Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- W takim razie co będę robił?- Łzy ponownie zaczęły płynąć mu z oczu, które przetarł ze złością.
- Uczył się, jak niszczyć potwory- Powiedziałam, jakby było to oczywiste. Twarz Maxa zbledła, sprawiając, że wyglądał jak duch.
- Niszczyć?
- Chyba, że wolisz je głaskać, chociaż nie polecam- Prychnęłam rozbawiona, a brązowe oczy zmrużyły się, co sprawiło, że wyglądał na zdenerwowanego.
- Dobra. Wchodzę w to.


sobota, 15 czerwca 2013

Współpraca!: Elsa, Ana

~Elsa~

- Masz rację, Ano. Wyjaśnię wam wszystko za chwilę, jednak najpierw muszę was na moment przeprosić. - Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do kuchni, skąd zgarnęłam kubek. Nalałam do niego wywaru nasennego. Ignorując zdziwione spojrzenia łowców, w ludzkim tempie zeszłam do piwnicy. Nie mówiąc nic Mayi, przyłożyłam palec do ust nakazując jej tym samym milczenie. Podałam jej kubek, po czym pognałam na górę. Stali w tej samej pozycji co wcześniej, nadal spięci i gotowi do ataku. Gdyby sam wzrok mógł zabijać, Gabriel już dawno by mnie uśmiercił. Jednak oczy Any zdradzały głównie zaciekawienie, ale i nie ufność.
- Nie sądzę, byście w domu wampira czuli się zbyt pewnie. Wyjdźmy więc. To ułatwi wam również ewentualny atak – uśmiechnęłam się do nich szeroko, a następnie wyszłam jako pierwsza. Wiedziałam, że w każdej chwili mogą zaatakować. 
  Nikt nie odzywał się słowem, dopóki nie osiągnęliśmy granicy lasu, gdzie przygotowałam kilka ławek, specjalnie na tą okazję.
- Nie spodziewałam się was tak wcześnie, nie bardzo więc wiem od czego zacząć. Nie mam pojęcia, jak mogę zdobyć wasze choć częściowe zaufanie. Zacznę więc od wytłumaczenia wam, istotnie, istnieją wampiry, które nie są krwiożerczymi bestiami.
- Taaa, jasne – mruknął pod nosem Gabriel. Nie zwróciłam na to uwagi. Wiele przeżył w ostatnim czasie. Nic dziwnego, że jest drażliwy.  
- Nie oczekuję, że zgodzicie się na współpracę ze mną. Jednak jeśli się zgodzicie, wasza wiedza na temat wampirów może być o wiele większa.  
- Wiemy wystarczająco wiele. Jesteście bezdusznymi bestiami, które nie mają żadnego szacunku do ludzi.
- Mylisz się Gabrielu. Dotąd nie wiedzieliście o istnieniu wampirów, które nie zabijają ludzi. Nie wiecie, jak rozróżnić wampira – mordercę, od zwyczajnego, choć żywiącego się ludzką krwią.  
- Wszystkie wampiry żywiące się ludzką krwią to mordercy – przerwał mi Gabriel.
- Mylisz się. Niektórzy pożywiają się ludźmi, jednak nie wysysają z nich całej krwi. Nie wiecie też, jak odróżnić nowopowstałego od doświadczonego wampira. Nie wiecie też, jak odróżnić nas, odżywiających się zwierzęcą krwią, od ludziopijców. Nie wiecie, jak zorientować się, czy wampir przeszukał już wasz umysł czy nie.
Z satysfakcją zaobserwowałam, że nawet w oczach Gabriela zaczęło wzrastać zaciekawienie. Jednocześnie lekka obawa.
- Nie bójcie się, nie wdarłam się w wasze umysły.
- Mów więc. - Tym razem odezwała się Ana.
- Od czego mam zacząć?  
- Najpierw wyjaśnij nam, czego od nas w ogóle oczekujesz.  
- Dobrze. Jak już wspomniałam w liście, w okolicy grasują młode wampiry. Po odnalezieniu członków tego, którego pozbył się Gabriel, zaczęła nasuwać mi się pewna myśl. Ktoś tworzy armię.
- Wyciągasz takie wnioski po dwóch nowych wampirach?
- Owszem, Ano. Wbrew pozorom w naszym świecie nie można ot tak sobie tworzyć wampirów. Jeśli ktoś zmienia więcej niż jednego człowieka w jednym miejscu i to w tym samym czasie, to albo jest szaleńcem, albo tworzy armię.  
-Zatem? Oczekujesz, byśmy wytropili całą armię?
-Patrolujecie teren każdej nocy. Każda dodatkowa para oczu to dużo. Mogę sprawić, że wasze patrole i polowania będą jeszcze skuteczniejsze. Przemyślcie to, łowcy. Pójdę się... pożywić, dając wam czas na przemyślenie całej tej sprawy.  

~Ana~

Odprowadziłam ją wzrokiem. Gabriel wyraźnie był niezadowolony i najchętniej by ją zabił. Jednak we mnie wzbudziła dziwne zaufanie i szacunek. Dobrze wie jak to może się skończyć, a i tak ryzykuje chcąc nam pomóc.
- Wierzysz w te bzdury? - zapytał. Popatrzyłam się na niego, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że mówi prawdę - nie wierzył moim słowom.
- Wiesz co mnie rozbawiło? Tekst z patrolowaniem! Jakbyśmy tego nie robili - zacisnął mocno pięści. Dotknęłam jego ramienia, chcąc go uspokoić.
- A jeśli to co mówi, jest prawdą? Jeśli armia na prawdę powstanie? - wyobraziłam sobie setki wampirów, którzy mordowali niewinnych ludzi. Zło i głód w oczach. To byłby koniec Secrets Town.
- Sugerujesz, że mamy z nią współpracować?
- Mamy inne wyjście? Nie chce mieć na sumieniu życie innych istot - przytuliłam go, a on odwzajemnił uścisk.
- Masz racje, Ano. Nie wiem co się ze mną dzieje... - westchnął.
- Damy sobie razem rade, tylko pozwól mi być przy Tobie - uśmiechnął się do mnie.
- Gdyby to było takie proste... - i nagle wróciła Elsa. Obydwoje się wyprostowaliśmy i odsunęliśmy od siebie. 
Przysiadła na ławce i wytarła resztki krwi o rękaw. Podeszłam bliżej, a oczy Gabriela znowu kipiały niepokojem. Zaczął się pocić i chyba czuł się coraz słabiej. Martwiłam się o niego.
- Elso - zaczęłam opanowana - z Gabrielem przystajemy na Twoją propozycje. Jednak nadal czuje, że nie mówisz nam wszystkiego. Jest zapewne jakiś haczyk. Nie robiłabyś tego bezinteresownie - uśmiechnęła się pod nosem - więc? - przerwał nam dźwięk dzwonka. Wkurzyłam się, wiedziałam od kogo.

TĘSKNIE SIOSTRZYCZKO 

Próbowałam się opanować i po paru minutach mi się udało. Elsa pewnie wyczuła coś... powinnam być bardziej ostrożna. Kątem oka zauważyłam, że Gabriel opiera się o drzewo i zażywa tabletkę.
- Widzę, że nie owijasz w bawełnę - skomentowała. - To dobrze. Musicie mnie teraz uważnie wysłuchać.

~Elsa~

- Każdy ma swoje tajemnice. Wy je macie, i ja także. Jak na razie nie mogę zdradzić wam mojej, póki... póki sama jakoś tego nie ogarnę. Wiem, że taka odpowiedź was nie zadowala, jednak w chwili obecnej nie mogę nic na to poradzić. Za to mogę pomóc w waszych problemach, jeśli tylko się zgodzicie – powiodłam wzrokiem po łowcach, każdemu z nich patrząc prosto w oczy. - Nie zajrzałam w wasze umysły, więc nie wiem dokładnie co was nęka. Wystarczy na was spojrzeć, by dostrzec, że coś jest nie tak. Poczekajcie tu chwilę – w wampirzym tempie ruszyłam do domu. Gdy tylko Gabriel zorientował się, że zniknęłam, zerwał się na równe nogi. Usłyszałam sztylet przecinający powietrze. Złapałam go pewnie, nawet się nie odwracając. W następnej chwili byłam już przy nich, w jednej dłoni trzymając broń Gabriela, w drugiej małą, niepozorną tabletkę. W kieszeni spodni schowałam fiolkę fioletowego eliksiru.
- Proszę – rzekłam uspokajającym tonem, wyciągając ręce w stronę łowcy. Odebrał mi sztylet, jednak nie wziął tabletki. Nie miałam wyboru – nakazałam mu siłą woli, by przyjął tabletkę i połknął ją. Ana wędrowała wzrokiem ode mnie do niego. Następnie wydobyłam niepozorny flakonik, wręczając go dziewczynie. Spojrzała na mnie niepewnie, jednak przyjęła przedmiot.
- Sprawi, że nikt nie wejdzie w twój umysł bez twej wiedzy. A jeśli ktoś będzie chciał cię skrzywdzić, osoba, która ci to dała, dowie się o tym – utkwiła we mnie przerażone spojrzenie. Naprawdę chciałam jej jakoś pomóc. - Trafiłam? - spytałam niepewnie. Nie okłamywałam ich, naprawdę ich nie sprawdziłam. Ku mej uldze, pokiwała ledwo zauważalnie głową. - Nie obawiaj się. Po raz kolejny powtórzę, że nie wkradłam się do waszych umysłów.
- Skąd mamy mieć tą pewność? - Tym razem odezwał się Gabriel kierując na mnie spojrzenie w którym kryło się jednocześnie zdziwienie, jak i wściekłość.
- A więc przechodzimy do lekcji pierwszej. Słuchajcie uważnie i postarajcie się wszystko zapamiętać. Powiedzcie mi najpierw, jak się czujecie?
- Ja czuje się normalnie. Jestem jedynie nieco zagubiona.
- Zagubiona? Z jakiego powodu?
- Nie do końca rozumiem, co nasze samopoczucie ma do sprawdzania naszych umysłów.
- Właśnie tak można to sprawdzić. Gabrielu, a ty jak się czujesz? Przy okazji przepraszam cię za chwilowe narzucenie ci mej woli. Zrobiłam to, bo inaczej nie przyjąłbyś tabletki. Prędzej ponownie rzuciłbyś sztyletem.
- Jestem wściekły. Nie ufam ci, i rzeczywiście, mam ochotę cię zabić. Jednak poza tym, w porządku. Nic mnie nie boli.
- Oto dowód, że nie zajrzałam w wasze umysły. Skutki są odczuwalne przez kilka sekund, jednak nie sposób je przeoczyć. Najczęstsze z nich to: ból głowy, zagubienie, rozkojarzenie. Powodem jest to, że wampir przywołuje każdą waszą myśl „na wierzch”. Przypominacie sobie o rzeczach, o których nie pamiętaliście od bardzo dawna. Przez chwilę zapominacie co właściwie robicie – przerwałam na chwilę, przyglądając się im twarzom. Oboje wyglądali tak, jakby właśnie dotarła do nich jedna z rzeczy, nad którymi zastanawiali się od dłuższego czasu. Uśmiechnęłam się. - Do rzadszych skutków należy odrętwienie, i pustka - brak jakichkolwiek myśli. Jednak wątpię, by te dwie rzeczy kiedykolwiek was spotkały. Jesteście na to zbyt silni i doświadczeni. Dotąd spotkałam niewielu takich łowców, a poznałam ich już sporo. Czy wiedzieliście, że niektórzy łowcy stali się wampirami?  
- To odrażające. Jak można chcieć zmienić się w potwora?
- Już ci tłumaczyłam Gabrielu, że nie wszystkie wampiry są potworami.
- Możesz to jakoś udowodnić?
- Wciąż żyjecie.
Nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w siebie, zastanawiając się co powinni teraz zrobić.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Jeśli chcecie, przedyskutujcie to z pozostałymi łowcami. Wiecie, gdzie mnie znaleźć. Czy mogę was jeszcze o coś spytać?
- O co chodzi?
- Czy ta szmata cierpiała? - zadałam odpowiednie pytanie. Pierwszy raz podczas tego wieczoru na tworzy Gabriela zakwitł szeroki uśmiech.


----------------------------
Pierwszy rozdział napisany wspólnymi siłami. Oby było ich jak najwięcej! ;)

czwartek, 13 czerwca 2013

~Ana~ (ŁOWCA) 4

Niechętnie wstałam z łóżka. Przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę z Gabrielem... co się z nami dzieje? Jest coraz gorzej i nie wiem co mam robić. Do tego sytuacja z bratem również na mnie dobrze nie działała. Ubrałam się i wyszłam z domu. Nie spodziewałam się widoku kobiety kota i jakiegoś chłopca. Przyczepiono do stwora jakąś kartkę,a dokładni list.Przeczytałam go.
- Elsa Anderson... - mruknęłam na głos.
Bestia powoli odzyskiwała przytomność. Zawołałam szybko chłopaków. Zajęli się nią, a ja wzięłam chłopca do salonu i ułożyłam go na tapczanie. Po chwili zeszła Lucy i zdezorientowała się jego widokiem.
- Kto to? - zapytała.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami i przekazałam jej list, który znalazłam. Dziewczyna się zamyśliła.
- Nie mówmy o tym chłopakom - zgodziłam się z nią. Nieprzytomny blondyn po chwili zaczął odzyskiwać przytomność. Przestraszył się naszym wyglądem.
- Ta kobieta... bestia! Chciała mnie... - był blady i chciał uciec.
- Spokojnie. Jesteśmy grupą, która zajmuje się takimi stworami. Jesteś tu bezpieczny - rzekłam miłym tonem - jak masz na imię?
- Jestem Max - schował głowę w kolanach.
- Ja jestem Ana, a to Lucy. Pewnie niedługo poznasz Gabriela i Alana - uśmiechnęłam się - ile masz lat?
- 19 - odpowiedział posłusznie - moja rodzina... ona ich zabiła! - zaczął płakać, a ja spojrzałam się na moją towarzyszkę.
- Jak chcesz możesz tu jakiś czas zostać - zaproponowała - mamy wolny pokój - Max jednak zasnął. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Wiedziałam teraz jedno. Musiałam znaleźć wampirzyce i z nią porozmawiać. Nie wierze w "dobre" wampiry. Mimo wszystko co mi szkodziło? Najwyżej pozbędę się kolejnego krwiopijcy.
- Pójdziesz do niej? - odgadła moje myśli Lucy.
- Muszę wiedzieć czego chce. Do tego to co powiedziała o Gabrielu...
- To może być pułapka - zakryła Maxa kocem - nie możesz iść sama.
- Przygotuje się, a ktoś musi pilnować chłopaka - stwierdziłam.
- Weź Gabriela. Ja zostanę z Alanem - zgodziłam się. Czułam, że Lucy nie miała zamiaru rozmawiać z wampirem. Prędzej by go zabiła, niż dała mu dojść do słowa.
Dźwięk dzwonka, wiedziałam od kogo.

WAGARY? NIE ŁADNIE...

Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. Po chwili wzięłam Gabriela i poszliśmy szukać Elsy Anderson. Było mi żal chłopaka, stracił rodzinę i już nie będzie mógł normalnie funkcjonować. W tym mieście nikt się nie ukryje, więc ze znalezieniem domu kobiety nie mieliśmy problemu. Czuć było krew, ale nie ludzką. Odruchowo chwyciłam sztylet i wymieniłam się spojrzeniami z łowcą. Zapukałam do drzwi i po chwili na przywitanie nam wyszła wysoka, czarnowłosa wampirzyca .Przygotowałam mięśnie do ewentualnego ataku.
- Nie sądziłam, że tak szybko mnie znajdziecie - zaśmiała się. Skrzywiłam się na jej widok. Na pierwszy rzut oka była pewna siebie, ale czułam, że jest się denerwuje i boi się o życie. Wampiry mają uczucia? Gabriel chciał ją zaatakować, jednak ja go powstrzymałam.
- Ryzykujesz własnym... - zaczęłam - czego chcesz od nas? Mam nadzieje, że to coś ważnego.
- Owszem. Inaczej nie narażałabym własnego życia - gestem zaprosiła nas do środka. Zrobiłam niepewne kroki. Chłopak również podążył moim śladem - rozgośćcie się.
- Więc? - próbowałam być w jakiś sposób miła. Nie wiem czy to mi wychodziło - nie mamy zbytnio czasu na kawki i herbatki. Przejdźmy do rzeczy.
- Jak się czuje chłopak? - zapytała.
- Żyje. Jest w złym stanie psychicznym, ale mam w tym małe doświadczenie. Dziękuję, że mu pomogłaś - posłałam jej uśmiech - domyślam się jednak, że to nie jest powód Twoich zaprosin.


niedziela, 9 czerwca 2013

~Elsa Anderson - Wampirzyca

     W świecie wampirów nie ma wielu zasad, jednak są one surowo egzekwowane. Najważniejsza z nich dotyczy tego, że nie wolno nam się ujawniać. Nie możemy zrobić nic, co mogłoby wywołać u śmiertelników choćby podejrzenia o tym, kim jesteśmy. Druga z zasad mówi o tym, że nieuzasadnione przemiany są niedopuszczalne. Za złamanie obu z nich grozi wyrok natychmiastowego unicestwienia.
     W ostatnim czasie złamałam obie te zasady. Pierwszą z nich łamałam nadal - jak inaczej nazwać wędrowanie przez las z dziką, żywą zwierzyną? Teraz łamałam tę zasadę jeszcze dosadniej. Mianowicie, urządziłam za domem mini zwierzyniec. Sarny, łosie, dziki, wszystkie zwierzęta, których krew miała szansę choć częściowo zaspokoić głód. Każdej nocy donosiłam kolejne zwierzęta. Nie miałam jednak wyjścia. Maya była wampirem od niemal miesiąca, a nadal nie wyszła ani razu z piwnicy. Nie testowała swej siły i zmysłów - choć nie obraziłabym się, gdyby z tym pierwszym zaczekała.
     Zauważenie zwierzyńca przez łowców było tylko kwestią czasu. Mieszkali całkiem niedaleko, o czym przekonałam się jakiś czas temu, gdy śledziłam jedną z łowczyń. Równie dobrze mogłabym umieścić nad domem wielki neonowy bilbord z informacją, że są tu aż dwa wampiry.
     Jednak nie były to moje jedyne problemy. Zmuszona do ciągłych polowań, wciąż nawet nie zaczęłam szukać niedoszłego zabójcy mej nowej znajomej. Do tego doszły mnie słuchy, o serii zabójstw w okolicy. Była to niewątpliwie robota Zmiennokształtnych. Nie miałam wątpliwości, że łowcy już się tym zajmują, jednak to nie wystarcza. Zmiennokształtnych także obowiązywały zasady. Nie mieli oni prawa polować w miejscu swego zamieszkania. Ustanawiającym te prawa nie chodziło oczywiście o życie ludzi, a o dyskrecję. Koniecznie muszę skontaktować się z kimś z władz tegoż gatunku.
     Teraz jednak, powinnam zająć się Mayą. Muszę zorganizować jej pierwsze wyjście, zanim sama utoruje sobie drogę z piwnicy. Muszę też wreszcie z nią porozmawiać - wiem, że mogę po prostu włamać się do jej umysłu, jednak wolę to wszystko usłyszeć prosto ze źródła. Poza tym, jako przykładny Stwórca, nie mogę dawać jej złego przykładu penetrując sobie jej umysł. Poniekąd jestem teraz jej matką - co mnie przeraża.
 

     - Mayu?
     Dziewczyna nie oderwała wzroku od młodej sarny, którą jej właśnie wypuściłam. Od jakiegoś tygodnia nie dawałam jej zwierzyny prosto w ręce. Wypuszczałam ją zaraz po zamknięciu drzwi od piwnicy. Ku mojemu zdumieniu, pomieszczenie nie odniosło poważnych uszkodzeń. Dopadała do niej w zaledwie kilka sekund. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc zdumienie na jej twarzy.
     - Nie jesteś już człowiekiem, Mayu. Jesteś o wiele silniejsza, twoje zmysły są wyostrzone. Jednak proszę, nie sprawdzaj jeszcze jaka jesteś silna. Nie chcę mieć zdemolowanego całego domu.
    - Spojrzała na mnie oczami kolory zieleni wymieszanej z czernią. Jedynie wampiry odżywiające się ludzką krwią mają czarne oczy. My, "wegetarianie", zachowujemy swój kolor oczu, a raczej odzyskujemy go po kilku tygodniach. Przez to trudnej nas wyczuć. Niejeden doświadczony łowca miałby problem z rozpoznaniem wampira - wegana. Wystarczy udawać człowieka, co wbrew pozorom nie jest takie trudne. Gdy już się oswoi ze swoją siłą, jest to całkiem łatwe. Doszły mnie nawet słuchy, że trwają pracę nad eliksirem, dzięki któremu ciała wampirów będą ciepłe. Osobiście ani trochę mnie to nie cieszyło - pobratymcy staną się zbyt śmiali, a to zagrozi całemu gatunkowi.
     - Rozumiem. Postaram się niczego nie zniszczyć.
     - Będę ci wdzięczna. Chcesz jeszcze? - spytałam, gdy podawała mi truchło sarny. Czwartej tej nocy.
     Po chwili zastanowienia, pokręciła przecząco głową.
     - Wystarczy. Ciągle będę odczuwać pragnienie, jednak muszę nauczyć się nad nim panować. - Jej spokojna i dojrzała odpowiedź wywołała u mnie lekkie zdumienie. Posłałam jej szeroki uśmiech.
    - Elso? Czy mogę o coś spytać?
    - Tak? O co chodzi?
    - Kiedy... Kiedy będę mogła wyjść?
    - Już niedługo. Tydzień, może dwa. Do tego czasu twoje oczy odzyskają swą barwę sprzed przemiany. Muszę dokładnie zaplanować ten dzień. Pierwszy raz będę brała udział w czymś takim,  i nie do końca wiem, jak to zrobić. Nie wykluczam, że nie będę musiała przejąć chwilowej kontroli nad twoim umysłem. Nie chcę, byś pod żądzą pragnienia kogoś zabiła. Uwierz mi, to nic przyjemnego. Rozważam też pewną opcję. Istnieje tu inny wampir, należący do naszej rodziny - widząc jej pytające spojrzenie, szybko wyjaśniłam. - Wampiry odżywiające się wyłącznie krwią zwierząt są nazywane jedną rodziną. - Gdy pokiwała głową na znak, że rozumie, kontynuowałam. - Jest on nieco starszy ode mnie, i nie wykluczam poproszenia go o pomoc. Zorganizowałam ci też... jakby to ująć... mini bufet za domem. Obszar jest rozległy, to tam będziesz uczyć się polować. Tymczasem idź spać, musisz przygotować swój umysł na ten dzień. Niedługo też będziemy musiały wyjaśnić sobie pewne sprawy.
     - Tak, wiem. Dlaczego właściwie sama nie sprawdziłaś kim jestem i dlaczego cię szukałam?
     - Jestem za ciebie odpowiedzialna. Muszę nauczyć cię wielu rzeczy. Jedną z nich jest to, że nie należy wchodzić do czyjegoś umysły gdy tylko chce się czegoś dowiedzieć. Oficjalnie nie jest to zabronione, jednak ja nie uznaję takich praktyk. Szanuję prywatność innych, i chcę, być ty też się tak zachowywała.
     - Czy będę odczuwała pokusę, by zajrzeć w czyjeś myśli?
     - Początkowo w ogóle nie będziesz tego kontrolować. Gdy tylko spojrzysz na jakąś osobę, przeniesiesz się do jej umysłu. Ale spokojnie, wszystkiego się nauczysz.
    - Dziękuję.
    - Nie ma za co. A teraz śpij. Wrócę za kilka godzin.
 
    Po wyjściu z piwnicy ruszyłam do lasu. Ja wciąż byłam głodna. Pędziłam pomiędzy drzewami, uwalniając spod kontroli wszystkie swoje zmysły. Pozwoliłam dopuścić do siebie każdy dźwięk, każdy obraz, każdy zapach. Pohukiwania ledwo wyklutych sówek, nawołujących matkę. Armia mrówek wspinająca się po konarze starego dębu. Widmo gwiazdy, która zgasła kilka miliardów lat temu. Kroki kilka kilometrów stąd. Zatrzymałam się, wsłuchując się w ten konkretny dźwięk. Dwie istoty. Głośne kroki, ciężki, urywany oddech, zapach potu, wyczuwalne zmęczenie. Drugie lżejsze. Oddech opanowany, pełne skupienie na swoim celu. Młoda, najwyraźniej niedoświadczona kobieta kot, goniąca młodego mężczyznę. Ruszyłam w tamtą stronę, poruszając się w koronach drzew - tak było szybciej. Skakałam lekko z konara na konar, aż ujrzałam dwie postacie poniżej mnie. Zeskoczyłam, znajdując się tuż przed kobietą - kotem. Mężczyzna, głupi najwyraźniej nastolatek, zatrzymał się, gdy jego prześladowca przestał go gonić.
    Kocica okazała się być w pełni doświadczoną istotą. Była zdenerwowana, bowiem posiłek nie poddawał się bez walki. Sądząc po śladach krwi na jej twarzy, nie była to jej pierwsza ofiara tej nocy.
    Gdy już odzyskała nad sobą panowanie, wyszczerzyła zębiska. Jej nos marszczył się, gdy wdychała mój zapach. Jej zaledwie sekundowa dezorientacja dała mi przewagę. Bez chwili zawahania stanęłam za nią, wykręcając jej ręce, po czym złamałam je - jedna po drugiej. Kobieta ryknęła z bólu. Przewróciłam ją na brzuch, siadając na niej, twarzą w stronę jej nóg. Stopy w wysokich obcasach już zmierzały w stronę mojej twarzy. Złapałam je w kostkach, po czym połamałam. Potem złamałam jej kości udowe - tak dla pewności. Niestety, ku mojemu zawodowi, zemdlała w trakcie zabawy. Rzuciłam ją na ziemię, zwracając się w stronę chłopaka. Mokra plama na spodniach sugerowała, że bał się nie na żarty. Wniknęłam do jego umysłu, narzucając mu swoją wolę. Przerzuciłam go sobie przez jedno ramię, a kobietę przez drugie. Nie zabiłam jej - miałam o wiele lepszy pomysł. Związałam ją, a chłopakowi podałam napój nasenny, którego obecnie mi nie brakowało. Do czoła kobiety przykleiłam samoprzylepną karteczkę o treści "Przesyłka specjalna". Na kartce papieru zapisałam krótki liścik.
Chłopak żyje, jednak widział zbyt wiele. Trzeba zając się jego pamięcią, 
lub wyszkolić na łowcę - decyzję pozostawiam Wam.
Z nią zróbcie co chcecie, nie dbam o to. Sprawcie tylko, by cierpiała. 


Mam też do Was prośbę, łowcy. Potrzebuję Waszej pomocy, 
jednak to wiążę cię z współpracą ze mną. W okolicy grasuje 
niedoświadczony wampir. I nie jest to ten, na którym
się wyżyłeś Gabrielu. To mnie niepokoi. Chciałabym z
Wami o tym porozmawiać.  Potrzebuję pomocy w odnalezieniu
tego, który mnie interesuje. Wiem, że jesteście w stanie
mi pomóc, jeśli tylko przełamiecie swój wstręt do naszej
rasy. Nie wszyscy bowiem są bezdusznymi istotami,
choć rozumiem, że trudno Wam w to uwierzyć - przekonałam
się o tym osobiście. 
Pozbycie się tej istoty pozostawcie jednak mnie - pozwolę 
wam popatrzeć (o ile walka doświadczonej wampirzycy 
z młodocianym zabójcą Was interesuje).
Proszę Was łowcy o rozważenie mej prośby. Należę
do wampirów, którzy nie zabijają ludzi - choć
nie jestem pewna, czy znane jest Wam takie zjawisko.
Jeśli zechcecie się ze mną skontaktować, odnajdziecie 
mnie bez problemu - nie wątpię w Wasze zdolności.
Pozdrawiam, Elsa Anderson.
     Nie mam pewności, czego się spodziewam pisząc ten list. Podziwiam i szanuję tych ludzi. Każdy z nich doświadczył zła tych, których i ja staram się  unicestwiać. Jednak, zaślepieni żądzą wybicia nas wszystkich, nie widzą tych, którzy nie są istotami bez szacunku dla życia. Nie uważam się za lepszą od mych pobratymców - zamordowałam swoją rodzinę, przez co nienawidzę się po dziś dzień.
    Po raz kolejny raz wyszłam w ciemną noc. Do kamienicy w której mieszkali łowcy dotarłam w minutę. Podeszłam do tylnego wyjścia, o którym wiedzieli jedynie sami łowcy. Rzuciłam kocicę na ziemię, po czym delikatnie położyłam chłopaka. Na jego brudnej bluzie położyłam list przeznaczony dla łowców. Zadzwoniłam kilka razy do drzwi, po czym skryłam się po drugiej stronie ulicy. Prawdopodobnie wydałam na siebie wyrok śmierci, jednak musiałam zaryzykować. 
   

-------------------------------
Przepraszam za ewentualne błędy i niedociągnięcia, w wolnej chwili je poprawię. 
Jak łatwo się domyślić, będę potrzebowała pomocy przy następnym rozdziale. Jeśli któryś z łowców byłby chętny, do wspólnego napisania rozdziału, piszcie w komentarzach ;)

czwartek, 6 czerwca 2013

~Alan~ (ŁOWCA) ' Pobudka '

Obudziłem się u boku jakiejś blondynki, której kompletnie nie kojarzyłem. Głowa mnie cholernie bolała. Dziewczyna była cała naga, tak jak i ja. Zużyta prezerwatywa leżała przy łóżku. Przypomniałem sobie o wczorajszej imprezie z Gabrielem i Lucy. Chyba mocno zabalowałem, bo nic za bardzo nie pamiętam.
- Alan? - usłyszałem głos towarzyszki. 
- Witaj piękna - ucałowałem ją w usta. Domyślałem się co robiłem tej nocy i raduje mnie to, że była śliczna. Duże piersi, zaokrąglony tyłeczek... Szkoda, że nie pamiętam rozkoszy. Jednak coś mnie martwiło. Nie wiedziałem jak miała na imię. Rozejrzałem się szybko po pokoju szukając podpowiedzi - wyspałaś się? - zapytałem dotykając jej opalonego brzucha. Roześmiała się słodko. 
- W Twoim ramionach ogierze trudno troszczyć się o sen - złożyła mi pocałunek w policzek. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Ujrzałem nagle jakiś dokument i odetchnąłem z ulgą. 
- Oh Veronico... - westchnąłem i zacząłem ją namiętnie całować. Bawiłem się jej włosami dając przy okazji jej znak, że czas na nasze "śniadanie". Wyjęła z szuflady kondoma i mi go starannie założyła.
Nie będę opisywać tego co tam robiliśmy, ponieważ dużo tego było. Przyznam, że Veronica w tych sprawach jest obeznana tak jak ja więc było... gorąco. Ubrałem się powoli spoglądając na dziewczynę przykrytą czerwoną kołdrą.
- Miło było chłopcze - rzekła puszczając do mnie oko. Następnie wstała i podeszła do mnie. Jej oczy zrobiły się czerwone i ukazała mi swoje kły.
- Kurwa, bzykałem się z wampirem? - jęknąłem zażenowany. Veronica zaśmiała się wrednie polizała mnie po policzku.
- Źle Ci było? - zachichotała. Jak mogłem nie rozpoznać w niej stwora? Jakby dowiedziała się o tym Lucy to bym do końca życia miał durne komentarze.
- Mimo tego, że zaraz Cię zabije ślicznotko to było fantastycznie - stwierdziłem fakt. Zapiąłem ostatni guzik w koszuli.
- To czemu tego nie robisz? - poczułem na uchu jej oddech.
- A Ty? - grałem z nią dalej - możesz teraz mnie użądlić.
- Spodobałeś mi się chłopcze. Ostatni numerek na pożegnanie? - zaproponowała a ja wybuchnąłem śmiechem. Wyciągnąłem z kieszeni kołek i schowałem za plecami.
- Czemu nie? - zaczęliśmy się znowu całować. Będzie mi brakowało jej języka i całego ciała. Przytuliłem ją mocno i wycelowałem prosto w plecy. Jej oczy zrobiły się zielone, ludzkie.
- Łowca - syknęła przerażona.
- Owszem - wbiłem głębiej drewniane narzędzie zbrodni - miło było ślicznotko - spadła na podłoże cała naga i zmarła. Spojrzałem się na jej ciało ostatni raz i podpaliłem ją. Szybko wyszedłem z jej mieszkania - Jak ja nie cierpię wampirów - wyciągnąłem papierosy i zapaliłem. Wróciłem do domu. 

niedziela, 2 czerwca 2013

~ Gabriel ~ ( ŁOWCA ) I

Leżałem w swoim łóżku i najnormalniej w świecie cierpiałem. Ból w klatce piersiowej był coraz bardziej nie do zniesienia. Czułem, że leki wkrótce przestaną działać, ponieważ musiałem je coraz częściej zażywać. Byłem skulony i podtrzymywałem się mostka, nie miałem siły stać po pigułki, które znajdowały się niedaleko.

Kończy się Twój czas wojowniku...

Odezwał się wewnętrzny głos.Jak ja go nie znosiłem, zwłaszcza kiedy przyznawałem mu racje. Postanowiłem się podnieść i zażyć lekarstwo. Po drodze upadłem i zbiłem szklankę z wodą.
- Cholera jasna...
Chwyciłem małe pudełeczko i łyknąłem dwie pigułki. Opierałem się o ścianę, podtrzymując czoło na kolanach. Nie spodziewałem się nadchodzącej Any.
Wparowała do pokoju i wpatrywała się we mnie swoimi pięknymi zielonymi oczami. Ukucnęła przy mnie i chwyciła za kark czule. Widać było, że jest zaniepokojona.
- Usłyszałam trzask, postanowiłam sprawdzić czy coś się stało... - gestem dłoni kazałem jej zamilczeć, ponieważ wtedy ból zniknął. Chodź wiedziałem, że nie na zawsze. Jednym ruchem wstałem i pomogłem jej się podnieść.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku -uśmiechnąłem się. Czułem, że na nic przyszło to kłamstwo, ale cóż miałem powiedzieć? Chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała, wiedziała, że nie mam ochoty się tłumaczyć. I tak jestem zły, ponieważ dałem się przyłapać - dawno nigdzie grupą nie wychodziliśmy. Co Ty na to? - zmrużyła na chwilę oczy i zastanawiała się nad odpowiedzią. Była zła, że nie jestem z nią szczery.
- Jestem zmęczona. Weź Lucy i Alana - rzekła, a następnie podążyła do drzwi.
- Czekaj - poprosiłem - przepraszam... - zacząłem, ale ta mi przerwała.
- Każdy ma w tym domu swoje tajemnice, Gabrielu - szepnęła i zamknęła za sobą drzwi. Kopnąłem ścianę i głośno oddychałem.

Stracisz ją... Prędzej czy później...

- Zamknij się! - krzyknąłem sam do siebie. Włożyłem buty przeznaczone na łowy, czarny skórzany płaszcz i inne rzeczy. Szybkim ruchem zbiegłem ze schodów cały zdenerwowany i za sobą usłyszałem głos Lucy.
- Dzisiaj ja mam warte! - miałem to głęboko i szeroko.
- Zrewanżujemy się na imprezie - puściłem oczko i podążyłem do lasu.
Tam napotkałem się na wampira, o dziwo świeżego. Szukał pożywienia, oczy miał całe czerwone i w jego głowie widniało tylko jedno pożądanie - krew. Szybko mnie zauważył, a raczej wyczuł. Nie miał ochoty na żadne pogawędki jak inni mieli w zwyczaju, po prostu rzucił się na mnie. Kopniakiem odrzuciłem go to tyłu. Wampir niezgrabnie próbował dostać się do mojej tętnicy w szyi. Obdarowywałem go brutalnymi ciosami tam gdzie popadnie. Chwyciłem go za gardło i podniosłem do góry. Czułem jego strach, o swoje martwe życie, ale i złość. W pochwy wyciągnąłem mój miecz.
- To wasza wina! To przez was wszystko tracę! Wszystko! - oskarżałem go zadając mu ciosy gdzie popadnie. Nawet gdy był już nieżywy cały czas go dźgałem, a raczej odcinałem jego kończyny na malutkie kawałeczki - Nienawidzę was! Zabije was wszystkich, rozumiesz?! - nagle cały gniew ustał, a zastąpiła go rozpacz. Wpatrywałem się w szczątki i krew rozlaną na powierzchni, oraz na mnie. Czułem się jak w rzeźni, nikt by go nie rozpoznał. Wyglądał paskudnie. Wbiłem ostrze w ziemie i uklęknąłem. Pozwoliłem sobie na chwile słabości, na łzy.Nie rozumiem co się ze mną stało, dlaczego pozwoliłem sobie na taką złość i bezlitosne zachowanie.
- Dlaczego ja?! Dlaczego? - krzyknąłem do nieba, a dokładnie do Boga oczekując  na odpowiedź, która nie miała nastąpić.

Bo na to zasłużyłeś...

Schowałem moje narzędzie morderstwa z zimną krwią i podążyłem do domu, gdzie miałem się zacząć szykować na imprezę z ludźmi, których niebawem miałem stracić.
Ana siedziała na kanapie pod kocem zajęta telewizorem. Przywitała mnie wymuszonym uśmiechem. Spojrzałem na łowców, a oni bezradnie pokiwali głowami. Westchnąłem głęboko i poszedłem wziąć zimny prysznic. Owszem wyżyłem się na wampirze, ale w jaki sposób? Przeszedłem sam siebie...

~Nancy Curtis~ (ELF) 1

Spacerowałam po lesie. Pogoda dopisywała, było słonecznie. Miałam nadzieję, że wreszcie znajdę upragniony Narkus, rzadki kwiat leczniczy. Szukałam go od ponad miesiąca, jednak przez gęstą mgłę widoczność była ograniczona. Chociaż, prawdę mówiąc, Narkus rośnie w miejscach, gdzie takie rzeczy mają niewielkie znaczenie.
W Atlasie Kwiatów Medycznych znalazłam jedynie parę akapitów dotyczących Narkusa. Znam jego wygląd oraz miejsca, gdzie najczęściej występuje. Tak w przybliżeniu…
Kieruję swe kroki do najdziwniejszej części naszego lasu. Nikt jej dobrze nie poznał, nie ma żadnej mapy. Ale, mimo wszystko, idę tam. W Atlasie pisało, że tam najczęściej rośnie Narkus. Na Mrocznej Polanie. Znam jedynie przybliżoną lokalizację tego miejsca.
Po około półgodzinnym marszu dostrzegłam coś dziwnego. Była to polana, jednak inna niż te, po których tak często spacerowałam. Trawa była czarna, nad ziemią unosiła się półmetrowa warstwa gęstej mgły. Dziwnie powyginane pnie dębów… chociaż, czy to aby na pewno były dęby? Nie wiedziałam.
Czy to aby na pewno właściwe miejsce? pomyślałam. Ciężko stwierdzić.
                Rozglądam się uważnie, wypatrując białych płatków Narkusa. Powinny się wyróżniać, ponieważ polana jest w barwach czarno-szarych. Wytężam wzrok. Jest! Podbiegłam do niego. Odtworzyłam w głowie obraz, który widziałam w Atlasie. Wydawało mi się, że trafiłam idealnie. Schyliłam się, w celu zerwania rośliny. Nagle, usłyszałam cichy szmer…
                Tajemnicze dźwięki, mające swe źródło w zaroślach, bynajmniej nie były dla mnie korzystne. Nigdy nie słyszałam takich odgłosów. Coś pomiędzy wrzaskiem a piskiem, o dość wysokim natężeniu. Nie do zniesienia. Na szczęście, dziwne dźwięki po chwili ucichły.  Płynnym ruchem ucięłam łodygę Narkusa i długimi susami pobiegłam w kierunku bezpieczniejszej części lasu.
                Nie pamiętam, ile biegłam. Praktycznie, z tego momentu nie pamiętam niemal nic. Wiem, że potknęłam się wtedy o jakiś wystający korzeń. Później chyba zemdlałam. Ocknęłam się w jakimś dziwnym miejscu. Siedziałam na krześle, związana sznurem. Gdyby był zwykły, może bym się oswobodziła, jednak sznur był magiczny. Poznałam od razu, ponieważ kiedyś miałam z takim do czynienia. Wygląda jak zwyczajny, ale może go zdjąć jedynie osoba, która go nałożyła. Nie było możliwości ucieczki…
                Nie byłam pewna, gdzie się znajduję. Początkowo myślałam, że to loch, jednak szybko odrzuciłam tą myśl. Gdyby to był loch, nie byłabym związana. Rozejrzałam się uważnie po pomieszczeniu, w którym siedziałam. Była to przestronna komnata, możliwe, że salon. Pokój nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Przywykłam do kolorowych wnętrz – to zupełnie odstawało od tej reguły. Wszystko było czarne, w kątach dojrzałam wiele pajęczyn… miejsce było okropne, tajemnicze. Chyba blokowało ono moje magiczne moce. Byłam bezbronna.

                Usłyszałam głośne skrzypnięcie, obróciłam głowę w tym kierunku. Ktoś, lub coś, otworzyło drzwi. Ponownie dało się słyszeć dziwny dźwięk. Wtedy dowiedziałam się, kto mnie więzi…

sobota, 1 czerwca 2013

~Rufus Ford~ (WAMPIR) 2

          Coś w moją stronę przeraźliwie szybko się zbliżało. Nie czułem krwi, ale także nie czułem wampira. To było coś innego, coś szybkiego i objętego czarem. Tylko go słyszałem. Jego cichy bieg, ale nie niesłyszalny. Równie dobrze mógłby być to niedoświadczony wampir, ale taki nie konsultowałby się z czarownikami, oni nie mają takich kontaktów i nie wiedzą jak odróżnić człowieka od nich.
         Teraz po prostu stałem i patrzyłem przed siebie.
         Kroki umilkły. Ptaki przestały śpiewać. Zwierzęta zaprzestały wszelkich czynności. Czekały tak jak ja. Ta cisza zwiastowała coś złego. Istota, która to spowodowała była gdzieś blisko mnie, a ja nie wyczuwałem jej tak jak żadnego umysłu.
         Odruchowo sięgnąłem po sztylet za pasem i zacząłem nim manipulować zgrabnie pomiędzy palcami. Ostrze nacinało moją skórę, która w mgnieniu oka się zasklepiała. Uwolniłem swoje myśli od wszystkiego. Skupiłem się nieubłaganie. Byłem zirytowany tym co się dzieje i przypomniałem sobie jedną rzecz. Dziś rocznica mojej przemiany. Spojrzałem w niebo, na którym była utworzona konstelacja, konstelacja przemiany, zawsze pokazywała mi się w ten dzień i co roku o tej porze miewam coś takiego jak teraz. Moi przyjaciele nazywali to zatrzymaniem czasu dla ponownej oswojenia myśli o tym kim jesteś i po co żyjesz. Tak już mamy. Kiedyś mówiłem sobie, iż zostałem stworzony do zabijania, a gdy poznałem Lię stwierdziłem, że do... kochania. Teraz... do utrzymywania ludzi przy życiu, do wybijania moich rodaków. Taki jest mój cel.
        Zapomniałem, że dziś ten dzień i że teraz ta godzina. Mój żywot jest jaki jest. Ta godzina jest dla mnie, to mój czas, w którym mam prawo mówić wszystko.

                                       *****************************

        Wracając do domu nie myślałem o tym co mówiłem do Boga, który miał mi nieco pomóc, choć nigdy w niego nie wierzyłem. Sądziłem, że ten cały Bóg to nieprawdziwe dobro, że żywi się ziemskim nieszczęściem. I nigdy nie przestałem tak sądzić.
Czy nasz stworzyciel nam pomaga?
Nie.
Czy okazuje swoją miłość?
Nie.

Czy nie pozwala nam się wybijać?
Nie.
Czy pokazuje, iż jest mu obojętne to kto kim jest?
Oczywiście!
        Krótkie i łatwe odpowiedzi, które każdy zna, choć się do tego nie przyznaje. Jak byłem człowiekiem kochałem chodzić do karczm i upijać się tak, że wracałem do domu zalany. Rodzice nie dawali sobie ze mną rady i za to mnie bili. Nienawidzili mnie za to jakim jestem. Byłem trudny i jak to mówił mój przyjaciel Raphael "nieoswojony". Każdy kto mnie znał twierdził, iż opętał mnie szatan, lecz to nie był ten powód. W wieku ośmiu lat spotkałem wampira, który nosił imię Uyah należał do najgroźniejszych wampirów świata. Opowiadał mi różne historie z jego brutalnego życia. Dawał mi dziwne pamiątki ze swojego żywota: sakiewkę z prochem hydry, srebny kieł Wilkołaka, białą korę z drzewa grzechów i... odłamek lustra Boga. Uyah nie wyznawał żadnej wiary, ponieważ był wampirem, ale mówił mi, że stał przed obliczem Boga, który chciał wybić ludzkość. Jego słowa utkwiły głęboko we mnie. Przestałem modlić się, chodzić do kościoła. Nie byłem wyznawcą. Mój lud mną gardził.
Gdy miałem dziewięć lat Uyah wyruszył na wojnę pomiędzy hybrydami, a wampirami i obiecał mi jedno.
"- Rufusie? - szepnął do mnie. 
Uyah siedział na srebnym wierzchowcu, którego grzywa szybowała wraz z wiatrem. Postawa wampira była godna zazdrości, a wyglądu mógł pozazdrościć każdy. Mój przyjaciel Uyah był czarnowłosym, wysokim mężczyzną o oczach koloru lawy. Jego kości policzkowe były idealnie zarysowane. Palce dłoni miał kościste i długie. 
Spojrzałem na niego uważnie mocno zadzierając głowę do góry aby dostrzec twarz wampira. 
- Tak? 
Uyah przechylił się do mnie. 
- Chciałbyś być wampirem? 
Odsunąłem się o krok wbijając wzrok w ziemię. Nie chciałem, a może... chciałem? 
- Ja... nie wiem... - przeciągnąłem. 
- Chcesz zobaczyć chyba cały świat, co? Jak tego dokonasz w tym kruchym ciele, chłopcze? - zapytał jak ojciec syna. 
Moje serce zadudniło. Pragnąłem by moje życie było inne i pełne wspaniałych wspomnień. Planowałem nauczyć się wszystkich sztuk walki, strzelania z łuku, grania na wszelkich instrumentach, zapoznać wszystkie języki i umieć nimi się posługiwać, pływać po morzach i oceanach statkami, a czy w moim krótkim życiu tego dokonam? Nie. 
- Tak. Chcę. Przemień mnie... 
Spojrzałem mu w oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
- Po wojnie przyjadę i cię przemienię mój mały przyjacielu, a teraz żegnaj."
         Dzięki niemu stałem się narowisty, dlaczego? Po prostu byłem niezmiernie niecierpliwy! Po skończeniu osiemnastki przyjechał. Pytał się o mnie w całym mieście i znalazł mnie. Obietnicę wypełnił. Stał się moim przewodnikiem. Razem podróżowaliśmy, aż wpadliśmy na Draculę, który... miał u swoim boku moich braci Davida i Doriana. Nie wyczułem u nich ludzkiej krwi i wiedziałem, że należą do rodu wampirów. Nie chciałem tego dla nich. Stali się tacy jak ja. Poszli w moje ślady. Odszedłem od Uyaha z pretekstem życia na własną rękę i to wtedy zacząłem się przyjaźnić z Draculą, a mojego dawnego przyjaciela już nigdy nie widziałem. W tym momencie stałem się taki jak kiedyś Uyah, najgroźniejszy, najbrutalniejszy. Czemu jestem czystokrwisty i moi bracia oraz Dracula? Otrzymaliśmy przemianę od pierwszych wampirów na świecie, od błękitnokrwistych.
        Teraz swoją przeszłością gardzę.
        Z zrzędną miną wszedłem do szklanej windy i wcisnąłem guzik ze świecącą dwudziestką. Z sykiem uniosła się w górę i po paru sekundach stanęła z szarpnięciem. Drzwi się otworzyły, a ja wyszedłem na korytarz. Zmierzałem wprost do mojego apartamentu numer 458. Wyjąłem klucz z kieszeni i przekręciłem go w zamku. Otworzyłem je szeroko i... coś na mnie wyskoczyło. To coś miało kły i wielkie czarne oczy oraz było obrośnięte czarną sierścią. Wilkołak - pomyślałem. Jego paszcza kłapała tuż nad moją twarzą. Bez żadnego wysiłku odrzuciłem go z wielką siłą. Wilk uderzył w mój telewizor. Leżał na podłodze. Podniósł pysk do góry i potrząsnął łbem. Uniósł się do góry i zaczął biec w moją stronę. Szybko zatrzasnąłem drzwi i usunąłem się z jego drogi siadając na kanapie. Hybryda nie wyrobiła się i wpadła na drzwi z hukiem.
- Cicho bądź bo zaraz ktoś zapuka do moich drzwi i zapyta się co to za hałasy! - krzyknąłem w jego stronę.
Zwierzę zmierzało delikatnie na swoich wielkich łapach w moją stronę. Warczał. Syczał. Obnażał kły.
- Czego chcesz? - zapytałem spokojnie.
Założyłem ręce na piersi i wpatrywałem się w istotę zmierzającą w moją stronę.
~ Nienawidzę wampirów, któryś z nich zabił mojego brata ~ usłyszałem dziewczęcy głos w mojej głowie.
Oparłem podbródek o ręce i przyjrzałem się Wilczycy.
- Na pewno nie byłem to ja.
~ Nie wierzę! ~syknęła z płaczem.
- To uwierz. Nie zabijam ludzi, a przede wszystkim także istot tak niewinnych jak ty. Tylko wampiry są moim celem.
~ Nie wierzę! ~ powtórzyła.
- Masz trzy opcje. Pierwsza. Możesz sobie pójść. Druga. Zgiń w walce ze mną. Trzecia. Mogę ci pomóc szukać sprawcy.
~ Pomóc? ~ spytała.
- Tak! Czy to aż takie trudne? Znam każdego wampira przebywającego w Secrets Town i wiem jak każdy zabija. Wiesz, że każdy wampir inaczej wbija kły? Albo inaczej przebija tętnicę? I w różny sposób dobijają? Każdy jest odrębną cząstką i ma inną inicjację picia krwi.
Zaczęła się powoli zmieniać w człowieka. Słyszałem pękanie jej kości, które stawały się takie jak kiedyś. Jej krew zaczęła przepływać swobodnie żyłami. Wcześniej nie czułem krwi, ponieważ skóra Wilkołaka jest odporna na moje zmysły. Ukazała się przede mną dziewczyna chuda jak patyk tylko ubrania dodawały tak jakby ciała. Twarz miała owalną, oczy turkusowe umieszczone w idealnym miejscu, pełne usta i mały nosek. Na ramionach spoczywały długie, rude włosy, które lśniły się zdrowiem.
- Czemu jesteś taka chuda? - spytałem wbijając w nią wzrok.
Hybryda spuściła wzrok na podłogę.
- Od dawna podróżuję, a w podróży nie ma czasu na jedzenie.
- Rozumiem. Pewnie nie masz gdzie spać?
- Tak - odpowiedziała prawie bezgłośnie.
Uniosła głowę do góry. W jej oczach jarzyły się iskierki. Nie mogę jej zostawić samej. Muszę jej pomóc.
- Mam jeden pokój wolny. Możesz w nim spać. Są także tam jakieś damskie ciuchy...
Patrzyła się na mnie wielkimi oczami zaskoczenia. Wiedziałem co myśli.
- Nie to że... przebieram się w sukienki i spódniczki, dziewczyno. I nie, nie zapraszam tu kobiet. Ty będziesz pierwszą. Ja po prostu czasami wyobrażam sobie kogoś kogo straciłem.
- Jestem Lithianne, a ty?
Uśmiechnąłem się lekko do niej i wstałem z kanapy.
- Rufus, Rufus Ford.
Lithia wytrzeszczyła oczy.
- Słyszałam o tobie! - krzyknęła.
Podniosłem prawą brew do góry. Nie wiedziałem, że ktokolwiek o mnie wie.
- Dobre czy złe rzeczy?
- Same pozytywne. Masz coś do jedzenia?
- Tak. Chodź zaprowadzę cię do kuchni, potem pokarzę ci sypialnię i szafę, a jak się rozgościsz idź do łazienki.
- Śmierdzę?
Zaśmiałem się cicho.
- Nie, ale wiesz lepiej będzie jak weźmiesz prysznic po tak długiej podróży.
Lithian kiwnęła lekko głową. Ruszyłem do kuchni, a ona tuż za mną.

                                  ***************************************

                  Obiecałem jej, że rano porozmawiamy na temat jej brata bo widziałem zmęczenie w jej miłej twarzyczce. Trochę porozmawiałem z nią, gdy jadła górę kanapek na talerzu, spaghetti oraz trzy hamburgery z hipermarketu. Wypiła trzy butelki wody, herbatę z mango oraz sok pomarańczowy. Dowiedziałem się także, że ma dopiero siedemnaście lat i po tym jak się wyraża, że jest inteligentna, ma wiedzę o świecie, który ją otacza. Widzę w niej dobro, które jest magiczne. Gdy lepiej przyjrzałem się jej oczom zobaczyłem w nich wodę, która faluje i rwie się do sztormu, uderza o klif i rozpryskuje kropelki wody na wszystkie strony.

Ten rozdział to niewypał, ale dobrze, że wreszcie go dodałam!!