wtorek, 28 maja 2013

~Elsa Anderson - wampirzyca

Biegła. Pędziła przed siebie ile sił w nogach. Był coraz bliżej, tuż za nią. Wiedziała, że lada chwila dogoni ją i zabije, lecz nie mogła się z tym pogodzić. Nie mogła się poddać. Nie, ona zawsze walczyła do końca. Zawsze też wygrywała. Przegrana oznaczała śmierć. Traciła siły, których tak bardzo potrzebowała. Nie oglądając się za siebie skręciła w nieoświetloną uliczkę. Ślepy zaułek. Znajdzie ją. Zjawi się tu za moment i ją zabije. Postanowiła się nie chować, to było bez sensu. Musiała z nim porozmawiać. Chciała zadać mu tyle pytań, choć wiedziała, że on tego nienawidzi.
Pod cienkim płaszczykiem jej opanowania krył się paniczny strach. A on doskonale o tym wiedział.


Patrzyłam z wahaniem napisany przed chwilą tekst. Nie jest najwyższych lotów, jednak młodzieży powinno się spodobać. Po chwili zastanowienia zapisałam plik, po czym zamknęłam laptopa. Wyszłam przed dom, by zaczerpnąć świeżego, nocnego powietrza. Pierwsze dni po powrocie do Secret Town nie były takie, jak je sobie wyobrażałam. Gdy opuszczałam to miejsce jako świeżo narodzony wampir, była to niewielka wioska, w której mieszkali jedynie wieśniacy. Mieszkali, dopóki nie wtargnęły do niej żądne krwi demony. Krwiożercze bestie postanowiły uatrakcyjnić sobie zniszczenie tego miejsca. Z każdej rodziny wybierały jedną osobę, którą przemieniały w wampira. Jak łatwo się domyślić, „wybrany” miał zabić swoją rodzinę. Potem zaś zostawał unicestwiony. Mnie, jako jednej z nielicznych, udało się uciec. Nie gonili mnie, nawet nie próbowali tego zrobić. Zamiast tego stuleciami katowali mój umysł, podsyłając zapamiętane przez nich obrazy. Przemieszczałam się z miejsca na miejsce, jednak nie zdołałam im uciec. Sama musiałam nauczyć się odcinać swój umysł od innych. Sama nauczyłam się wszystkiego, co potrafiłam teraz. Nie było to łatwe, jednak dałam radę. Ja nigdy się nie poddaję.  
Wciągnęłam w nozdrza zapach róż kwitnących w ogrodzie. Ku mojemu zdumieniu, poczułam krew. Ludzką krew. Nie pochodziła ona rzecz jasna z ogrodu, tylko z lasu. Nie bacząc na to, czy ktoś mnie zauważy, czy spotkam po drodze łowcę, wampira, bądź inne magiczne stworzenie (ludzie nie zapuszczają się w te rejony w środku nocy), popędziłam do lasu. Źródło zapachu odnalazłam bez problemu. Dziewczyna leżąca pod drzewem niewątpliwie padła ofiarą wampira. Biorąc pod uwagę jej rany, napastnik nie był doświadczony. A to nie wróżyło nic dobrego. Przyjrzałam się dziewczynie. Około dwudziestu lat. Jest więc w moim wieku. No, w pewnym sensie. Po jej ubiorze wywnioskować można, że dopadł ją w domu i dowlókł aż tutaj. Co najdziwniejsze, jej klatka piersiowa wciąż się poruszała, choć coraz słabiej. Nie ma szans, by przetrwała podróż do szpitala. Były tylko dwa wyjścia. Mogłam albo skrócić jej cierpienia, albo uczynić nieśmiertelną. A może źle oszacowałam jej stan? Może warto spróbować przetransportować ją do szpitala? Wewnątrz mojego umysłu rozgrywała się wielka walka, a ja przez cały ten czas krążyłam wokół dziewczyny. Nawet nie zorientowałam się, że przez cały czas poruszam się bezszelestnie, przez co nie wie o mojej obecności. Przykucnęłam, chcąc sprawdzić jej puls. Dopiero teraz zauważyłam karteczkę, którą kurczowo ściskała w dłoni. Delikatnie wyjęłam ją, by zapoznać się z zawartością zawiniątka. Moim oczom ukazał się ręcznie zapisany mój adres. Kim była ta dziewczyna? Czego chciała? To nie był czas na pytania. Nie przeszukałam jej umysłu – to byłoby bez sensu. W jej stanie nie udałoby mi się odnaleźć interesujących mnie informacji. Muszę wybrać. Tylko jedno wyjście. Znałam je, choć tak bardzo nie chciałam tego zrobić... Nie mogłam skazać jej na los wampira. Pozostaje więc skrócić jej cierpienia, lecz to byłoby zabójstwo. Jednak to chyba mniejsze zło. Już miałam pozbawić ją życia, gdy otworzyła oczy. Zielonymi tęczówkami przeszywała mnie na wylot. Jej oczy błagały o pomoc. Jej mózg, pomimo wyczerpania, zaczął pracować na wysokich obrotach. Jej myśli były tak głośne, że czułam się, jakby krzyczała mi wprost do ucha. Przeraziłam się. Znała prawdę o mnie, wiedziała kim jestem. Prosiła, bym ją ocaliła. Gdy spojrzałam w jej oczy, doznałam szoku. To były moje oczy. Ten sam kształt, ten sam odcień intensywnej zieleni. Wiedziałam, co muszę zrobić, choć nie chciałam tego. Pełna obaw, wbiłam kły w nadgarstek dziewczyny.


Pierwsze dni po przemianie to istna tragedia. Byłam zmuszona skontaktować się z wiedźmą, która przyrządziła napój nasenny dla mej nowej towarzyszki. Tak więc Maya przesypiała zarówno dnie, jak i noce. Byłam wykończona. Od tygodnia niemal cały czas polowałam, by utrzymać ją w domu. Sama niewiele jadłam, nie miałam na to czasu. Wstawałam w ciągu dnia, by sprawdzać, czy na pewno nie uciekła. W nocy co chwila wracałam do domu, dostarczając jej jedzenie. Nawet wampirowi ciężko jest biegać całymi nocami z żywą zwierzyną. Musiałam też odszukać wampira, który tak ją poharatał. Niestety, jak na razie nie miałam na to czasu. Nie miałam nawet okazji dowiedzieć się, czego chce ode mnie Maya. Jej imię zmuszona byłam wydrzeć z jej umysłu. Na kartce spisałam jej listę rzeczy, których nie może robić – jak na razie była to jedyna możliwość porozumienia się z nią. Gdy już byłam z nią sam na sam i była chwila na rozmowę, Maya milczała jak zaklęta. Rozumiałam ją. Nie jest łatwo zapoznać się z nową rzeczywistością.
Wracałam właśnie do domu z niewielkich rozmiarów lisicą. Maya siedziała w piwnicy, tak jak prosiłam – była ona niemal zupełnie pusta, a nie chciałam, by zniszczyła mi cały dom. Nie przeszkadzało jej to, i tak praktycznie cały czas spała. Była dzielna. Ja zaś przemęczona, i niecierpliwa. Chciałam z nią porozmawiać, dowiedzieć się tylu rzeczy. Kim jest? Skąd wie, kim jestem? Czego ode mnie chce? I dlaczego jest do mnie tak bardzo podobna?  
Tak jak się spodziewałam, czekała posłusznie na łóżku. To bujda, że wampiry sypiają w trumnach – są ciasne i niewygodne.
Rozejrzałam się po piwnicy. Była bardzo obszerna. Znajdowała się nie tylko pod domem, ale i pod ogródkiem. Miała kształt wielkiego prostokąta. Zamontowałam tu kilka lamp, by Maya nie musiała siedzieć w całkowitych ciemnościach. miała tu także telewizor, wannę, lustro, umywalkę i radio. Podałam jej zwierzynę, obserwując jej zachowanie. Przed pierwszym posiłkiem dokładnie wytłumaczyłam jej, co ma robić. Uczyła się zdumiewająco szybko. Zwinnym ruchem przetrąciła kark lisicy, po czym wbiła ostre kły w jej szyję. Posłusznie zostawiła ostatnią kroplę, która była trująca w przypadku spożywania właśnie umarłych zwierząt. Po skończonym posiłku odrzuciła truchło w przeciwległy kąt piwnicy, gdzie spoczywały już cztery ciała zwierząt. Miała ogromny apetyt, jak każdy nowo narodzony. W pewnym sensie byłam z niej dumna, w przeciągu tygodnia od przemiany nie zabiła żadnego człowieka. Niewątpliwie wyczuwała ludzką krew, jednak nie usiłowała dobrać się do tej słodyczy.  
- Dziękuję – rzekła patrząc na mnie z uśmiechem.
Nie kryłam zdziwienia. Pierwszy raz odezwała się do mnie.
- Proszę. Chcesz jeszcze?  
Po chwili zastanowienia pokiwała przecząco głową. Usadowiła się wygodniej, po czym sięgnęła po kubek, z napojem nasennym. Wiedziała, co jest w kubku. I zgodziła się na to. Napój musiał być ohydny, jednak ona nie narzekała.
- Kiedy będę mogła wyjść? - spytała pomiędzy kolejnymi łykami.
- Już niedługo. Najpierw twój apetyt musi się unormować. Nie możemy dopuścić, żebyś napadała na ludzi.
- Rozumiem. Mogę o coś spytać?
- To raczej ja powinnam zadawać pytania. Ale na to przyjdzie czas, nie uciekniesz od nich. O co chodzi?
- Wiem, że nie ucieknę. Nie zamierzam uciekać. Chciałabym wiedzieć, dlaczego zmieniłaś mnie w wampira.
- Nie jestem pewna. Czułam jedynie, że nie mogę pozwolić ci umrzeć.
Nie odpowiedziała. Zasnęła, wypuszczając kubek z dłoni. Złapałam go w ostatniej chwili, po czym odstawiłam na miejsce. Zabrałam ciała zwierząt, po czym ruszyłam na polowanie. Dowiem się, kim jest dziewczyna. Od teraz ja jestem za nią odpowiedzialna i nie pozwolę, by coś się jej stało. Odnajdę wampira, który tak ją urządził. Zrobię to, choćbym musiała poprosić o pomoc łowców.


-------------------------------------
Po pierwsze przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Najpierw matury, potem brak weny i humoru. Musiałam też napisać chociaż jeden rozdział opowiadania na własnego bloga. Tak czy siak, rozdział w końcu powstał. Niezbyt mi się udał, chyba przeżywam kryzys twórczy.

poniedziałek, 27 maja 2013

~Lucy~ (ŁOWCA) IV

Przez resztę nocy przewracałam się z jednego boku na drugi, aby następnego ranka z ledwością zwlec się z łóżka, którego nie ścieliłam, ponieważ mi się nie chciało, poszłam i wzięłam krótki, zimny prysznic, który miał na celu zmycie koszmaru, który wciąż mnie prześladował, ale był niestety pogrzebany zbyt głęboko, aby się go kiedykolwiek pozbyć.
Zrezygnowana, przebrałam się w krwistoczerwoną koszulę, oraz czarny żakiet i spódnicę, po czym wzięłam buty i zeszłam na dół do kuchni, gdzie nalałam sobie do małej miski trochę lodowatego mleka, które od razu wypiłam, nie przejmując się, że Alan uważnie mnie obserwuje.
Napełniłam ponownie naczynie, do którego dosypałam kilka garści płatków kukurydzianych, smakujących jak karton.
Zobaczyłam, że chłopak przesunął się do sąsiedniego blatu i nastawił świeżą kawę.
- Źle ci się spało?- Zapytał zaczepnie, próbując mnie zdenerwować. Zignorowałam go. Alan próbował jeszcze przez jakiś czas, jednak mu nie wychodziło.
Do kuchni wszedł inny Łowca, nie wiedziałam nawet kto, ponieważ nie interesowało mnie to.
Zanim ktokolwiek spróbował choć trochę rozcieńczyć gotową, czarną kawę, złapałam za jedną filiżankę pysznej, smoły, jak to mówią inni i wyszłam z pomieszczenia, słysząc jeszcze, jak ktoś przeklina siarczyście.
W pracy, z braku jakichkolwiek zajęć przespałam się chwilkę kładąc głowę na swoim biurku.
Oczywiście, gdy się obudziłam, miałam pełno czerwonych odcisków na twarzy, włosy powypadały mi z wcześniej dość schludnie wyglądającego koka, tworząc z mojej głowy gniazdo dla ptaków. Jęknęłam i szybko zaczęłam poprawiać włosy oraz próbowałam pozbyć się śladów z twarzy, co spowodowało tylko, że połowa mojej bladej twarzy zrobiła się czerwona jak burak.
Zrezygnowana, głośno uderzyłam głową o blat biurka.
- Auć, to musiało boleć- Odezwał się ktoś, kto właśnie wszedł do biura mojego szefa. Wzięłam głęboki oddech, próbując nie pokazywać po sobie nienawiści, którą z całą pewnością czułam teraz do drugiej osoby, wciąż stojącej w drzwiach, jak słyszałam. Powoli, bardzo powoli podniosłam głowę gromiąc człowieka wzrokiem.
Był to mężczyzna, miał koło dwudziestu pięciu lat, czarny garnitur pasujący do jego ciemniejszej karnacji, brązowych włosów oraz czekoladowych oczu. Miał ze sobą skórzaną teczkę, w której mogło się zmieścić dużo broni, powiedzmy, z pół zestawu sztyletów do rzucania oraz składany miecz.
Jak zauważyłam, marynarka była rozpięta, więc nie mogłam zobaczyć, czy ma przy sobie jakąkolwiek kaburę z pistoletami.
Spojrzałam w jego oczy, nie widziałam żadnego dziwnego błysku, świadczący, że przyszedł tu z planem zabicia kogoś. Z resztą to był posterunek, kręciło się tu pełno mundurowych.
Mimo wszystko, wyjęłam z małej pochewki znajdującej się na udzie sztylet, jeden z moich ulubionych zabawek.
- Zobaczyła pani coś ciekawego?- Zapytał uprzejmie, wyglądając na rozbawionego.
- Nie bolało- Odpowiedziałam- I nie, nie jest pan w moim guście.
Spojrzałam na mężczyznę, który wyglądał teraz na nieco zdziwionego.
- Szefa obecnie nie ma w jego biurze, chciał pan czegoś?- Zapytałam znudzona, denerwując tym gościa.
- Tak, chciałem porozmawiać z panią, pani- Zmarszczył brwi- Chyba nie dosłyszałem pani nazwiska.
- Bo panu go nie podałam- Moja czujność wzrosła, wraz z dziwnym zainteresowaniem mężczyzny- A więc, o czym chciał pan ze mną porozmawiać?- Uniosłam kpiąco brew, oglądając, jak twarz gościa czerwienieje ze złości. Po chwili jednak się uspokoił, przynajmniej na tyle, żeby z powrotem mówić spokojnym, wyważonym tonem.
- Czy przeszkodziłem pani w czymś- Tu spojrzał wymownie na mój policzek- Że jest pani taka dla mnie nie miła?
Udałam, że się zastanawiam.
- Nie, nie przeszkodził mi pan w niczym. Po prostu mam dzisiaj zły dzień.
Tym razem to on uniósł swoje brwi w zdziwieniu.
- I dlatego wyżywa się pani na innych osobach, które chcą z panią porozmawiać?
- Każdy ma swoje hobby- Mruknęłam pod nosem.
- Słucham?
- Nic, nic. O czym chciał pan ze mną rozmawiać?
Mężczyzna rozejrzał się podejrzliwie po biurze.
- Możemy porozmawiać gdzie indziej? Znam taką dobrą kawiarenkę…
- Nie- Przerwałam mu- Albo pan będzie rozmawiał tutaj ze mną, albo wcale. Wybór należy do pana.
Oglądałam konsternację mężczyzny, który tylko się odwrócił bez słowa i wyszedł.
Cholera. Dlaczego ten ktoś próbował ściągnąć mnie do jakiejś knajpki?
Czy był to głupi zbieg okoliczności, że jestem Łowcą? Potrząsnęłam głową, nie, to je jest zbieg okoliczności. Skrzywiłam się, klnąc siarczyście, po czym zabrałam swoje rzeczy i powiedziałam, że źle się czuję.
Jeden z policjantów zaproponował, że mnie podwiezie, więc zgodziłam się.
Oczywiście, nie pozwoliłam podwieźć się pod sam dom, o nie, ale w okolicę, z której dość szybko dojdę na miejsce.
W domu był Gabriel i Alan, który jak zwykle siedział rozwalony na kanapie i oglądał jakieś talk-show. Gabriel natomiast był w kuchni, nie wchodziłam tam w obawie, że zaciągnie mnie do roboty.
Od czasu do czasu lubiłam coś upichcić, aczkolwiek ten dzień nie należał do takowych.
Przy obiedzie każdy siedział cicho, Alan był zbyt zajęty pałaszowaniem swojego talerza, żeby zobaczyć, że ktoś jeszcze siedział przy stole, ja jak zwykle nic nie mówiłam, nie należałam do osób rozmownych, każdy to wiedział. Gabriel był nieco nieobecny, kiedy usłyszeliśmy trzask drzwi. Do pokoju weszła Ana, ubrana tak jak ja w swoje ubrania robocze.
Gdzieś w połowie obiadu zadzwonił czyjś telefon, spojrzałam w ekran swojego, nie do mnie.
- Kurwa- Usłyszałam, jak wymsknęło się Anie. Spojrzałam na nią unosząc brwi, jak każdy, ponieważ Ana nie przeklinała, przeważnie. Chyba, że stało się coś złego, co z resztą jej twarz pokazywała. Chwilę później dziewczyna przeprosiła, a gdy Gabriel starał się dowiedzieć, co się stało, wywinęła się pracą i wyszła. Każdy z nas wiedział, że to, co dostała na telefon, nie było niczym z pracy, co z kolei oznaczało, że kłamała. Spojrzałam w stronę Gabriela, który tylko wzruszył ramionami. Nie wiedział nic. Odchrząknęłam.
-Alan, dowiedziałeś się czegoś na temat tych zabójstw?- Zapytałam, chłopaka, który już skończył. Ja straciłam jakąkolwiek ochotę na jedzenie.
- Nic naprawdę istotnego- Westchnął- Wygląda to na robotę zmiennokształtnych.
Kątem oka zauważyłam, że Gabriel lekko się skrzywia.
- Ostatnio jedna z nich zabiła jakąś kobietę- Zagadnął, a ja skinęłam głową. O jednego demona mniej, pomyślałam.
- Trzeba będzie ich powstrzymać, zanim zrobią coś głupiego.
- Słyszałem, że mają nowego przywódcę- Powiedział Alan.
- Sprawdzę to dzisiaj- Poinformowałam resztę, wstając od stołu i zbierając naczynia.
- To nie jest twoja kolej na łowy- Usłyszałam jeszcze, zanim wyszłam z pokoju. Wzruszyłam ramionami.
Od godziny śledziłam jedną z zmiennokształtnych, była nią pół kobieta, a pół kot.
Jedna z tych wyżej postawionych w hierarchii stada. W pewnym momencie weszła do lasu.
Tylko chwilę się zastanawiałam, zanim weszłam cicho między drzewa. Po pół godzinie zobaczyłam, że zbliżamy się do małej, myśliwskiej chatki zrobionej z drewna. Zdziwiłam się, nie wiedziałam, że jest tu jakakolwiek chata.
Zatrzymałam się w pewnej odległości, wystarczającej, żeby widzieć i słyszeć, co mówią.
- Panie- Usłyszałam, jak kobieta mówi, przy okazji skłaniając się nisko.
W tym momencie zobaczyłam mężczyznę.
Zaraz, zaraz, był to ten sam facet, który mnie dziś odwiedził!


niedziela, 26 maja 2013

~Ana~(ŁOWCA) 3

Byłam zaniepokojona zachowaniem Gabriela. Nie sądziłam, że zasnę w jego ramionach, ale jak widać stało się. Mogłam się przy nim uspokoić, zapomnieć... na chwilę.
W tym momencie żałowałam, iż go nie zabiłam wtedy kiedy miałam okazję. Dlaczego się zawahałam? Przeze mnie może teraz ginąć niewinny człowiek. A wczoraj miałam okazję go uwolnić... Nie zrobiłam tego. Jego dusza cały czas jest uwięziona w nim.Czy ja naprawdę jestem tak słaba?
Ubrałam na siebie czarne spodnie od dresu, szarą bluzę z kapturem i białe buty do joggingu. Spięłam ciasno włosy i z samego rana postanowiłam pobiegać, co nie było niczym nowym.Lubiłam to robić, zwłaszcza kiedy przez słuchawki dobiegała muzyka. Można było się zrelaksować. Na ulicach jeździły pojedyncze samochody, przez co było wyjątkowo spokojnie. Kiedy wracałam do domu, dostałam wiadomość.

MIŁEGO JOGGINGU

Nieznany nadawca. Stanęłam i rozglądałam się szukając podglądacza. Jednak nic nie zauważyłam. Włożyłam  z powrotem słuchawki do uszu i jak najszybciej podążyłam do swojej ekipy.
Na miejscu wzięłam szybki prysznic i przygotowywałam się do pracy. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na twarzy zaistniał delikatny makijaż. Do torebki wsadziłam najpotrzebniejszy przybory. Wyszłam z pokoju ubrana w spódniczkę sięgającą prawie do kolan, biały podkoszulek i czarny żakiet, a do tego czarne buty na koturnie. Przywitałam się z lokatorami i wyszłam.
Lubiłam moją pracę, ponieważ uwielbiałam dzieci. Otworzyłam mój gabinet i rzuciłam torebkę na tapczan, a następnie otworzyłam okno. Sprawdziłam mój kalendarz i przypomniałam o wizycie Polly, małej dziewczynki, która straciła niedawno ojca. Podobno rozszarpany przez dzikie zwierzę, ale jednak czułam iż kocury miały łowy. Polly nie może się pozbierać i próbowała popełnić samobójstwo.
Wstawiłam wodę na herbatę i zaczęłam zajadać ciastka. Sprawdziłam poranną gazetę, w której kolejnym tematem było morderstwo znanej mi kobiety, która pracowała w piekarni obok. Pokręciłam bezradnie głową. Nie dziwiło mnie to, te artykuły ukazywały się praktycznie codziennie, lecz ludzie są tak durni, że nie chcą stąd wyjeżdżać. Co za idiotyzm.
Po chwili rozległo się pukanie i do mojego gabinetu weszła Nora, moja sekretarka.
- Polly Sandiego, do pani - oznajmiła.
- Wpuść ją - odpowiedziałam jej z szerokim uśmiechem.
 Po chwili w środku znalazła się mała, krucha i blond włosa dziewczynka. Jej oczy były niebieskie, skrywały w sobie ból, smutek i niechęć do życia. Gestem dłoni pokazałam jej fotel, na którym spoczęła, a ja usadowiłam się na krześle obok niej.
- Jestem Ana - przedstawiłam się miło wyciągając do niej rękę.
- Polly - wycedziła z siebie cicho.
- Ile masz lat?
- Osiem, proszę pani - patrzyła się na moje buty.
- Powiedz mi, jak się czujesz?
- Źle - Polly nie była skłonna do rozmowy. Czułam, że nie będzie tak łatwo.
- Co robisz lubić w wolnym czasie?
- Jeździć konno - na jej twarzy, na krótki czas pojawił się uśmiech.
- Kiedy ostatnio jeździłaś?
- W dzień śmierci taty - z jej oczu poleciała łza. Spojrzałam na swoje notatki. Zmarł dokładnie dwa tygodnie temu.
- Czemu tak dawno? - próbowałam nawiązać z nią jakiś wspólny język.
- Bo mama nie ma dla mnie czasu. Ma nowego chłopaka i co chwilę idę do babci, a ona jest brzydka, bije mnie.
- Dlaczego Cię bije? - Uniosłam brew do góry.
- Bo mówi, że jestem niewdzięcznicą i przeze mnie zginął tatuś... bo ja zapomniałam ze stajni misia, a on po niego pojechał proszę pani, nie wrócił już.
- Rozmawiałaś na ten temat z mamą?
- Tak, ale ona mówi, że brzydko jest kłamać.
- Czy chciałaś sobie odebrać życie, ponieważ obwiniasz się o śmierć taty? - zapytałam po raz następny. Odpowiedziała tylko kiwnięciem głowy, słowo TAK nie mogło przejść przez jej usta - chciałabyś wybrać się do stadniny? - uniosła delikatnie głowę do góry, pokazując swoje opuchnięte oczy od płaczu. Znowu kiwnięcie - Chciałabyś się jutr ze mną wybrać?
- Naprawdę? - chwyciłam ją za dłoń.
- Oczywiście - uśmiechnęła się szeroko na myśl, że będzie mogła znowu wsiąść na konia. Czułam, że ta dziewczynka jest wyjątkowa. Polly zacisnęła pięści i żarówki nad moją głową pękły. Zasłoniłam dziewczynkę własnym ciałem by nie stała jej się krzywda - nic Ci nie jest?
- Przepraszam - rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
- Za co?
- No bo ja nie panuję nad sobą i robię takie dziwne rzeczy. Takie jak ta... - zaczęła obgryzać paznokcie - ja odkupie pani te żarówki, obiecuje. Niech pani nie mówi mamie, proszę...
- Nic się nie stało kochanie, spokojnie. To będzie nasza słodka tajemnica - mrugnęłam do niej.

Wracając do domu zastanawiałam się nad Polly. Wiedziałam, że nie jest zwykłym człowiekiem. Była elfem, widać było to w jej oczach. Typowe kryształki, dodające jej uroku. Kiedy wróciłam do domu na stole wszyscy jedli obiad. Znowu się spóźniłam. Przywitałam się i zaczęłam jeść zupę, zrobioną przez Gabriela. Postanowiłam, że na razie nie powiem im o Polly, za świeża informacja. Niestety humor mi cały zgasł z nastaniem nowej wiadomości.

JAK CI MIJA DZIEŃ SIOSTRZYCZKO? CZUJĘ, ŻE NIEBAWEM ZNOWU ZASZCZYCISZ MNIE SWOJĄ OBECNOŚCIĄ.

- Kurwa - wymsknęło mi się. Wszyscy się na mnie spojrzeli zaskoczeni moją reakcją - przepraszam - skrzywiłam się.
- Co się stało? - zapytał się Gabriel.
- Nic, Nora napisała mi, że zostawiłam portfel w pracy - skłamałam nieudolnie. Wiedziałam, że nikt mi nie uwierzył. Za nim ktoś zdołał otworzyć usta, wstałam i ruszyłam do wyjścia - przepraszam, mam dużo pracy - znowu skłamałam i znowu źle.

sobota, 25 maja 2013

~Gabriel~ (ŁOWCA)

Szum drzew, powiew wiatru i krople deszczu. Tylko one mi dzisiaj towarzyszyły. Stałem na skale i przyglądałem się falom, które uderzały o klif.
Krzyk.
Spojrzałem za siebie i spostrzegłem kobietę uciekającą przed bestią. Kobieta kot. Jak ja ich nie lubiłem... Zwinnie więc zeskoczyłem i udałem się w pościg. Nie zajęło mi to dużo czasu, ale i tak za późno. Bestia wyrwała dziewczynie serce i się nim pożywiła. Patrzyła się na mnie z wyraźnym rozbawieniem.
- Nie zdążyłeś mój drogi - teraz wyjęła żołądek - chcesz trochę? - wyciągnęła ją w moją stronę. Powoli wyciągnąłem miecz z pochwy i rzuciłem się z okrzykiem. Odskoczyła zgrabnie i wspięła się na drzewo.
- Słabo, słabo - cały czas się śmiała, jednocześnie się pożywiając - mama Cię nie uczyła, że nie ładnie przeszkadzać w trakcie jedzenia?
- Tej lekcji nie pamiętam - zadrwiłem i rzuciłem nią sztyletem. Trafiłem w ramie. Syknęła rozdrażniona.
- Błąd! - zeskoczyła z drzewa wyciągając w moją stronę pazury. Chwyciłem ją za nadgarstki i cisnąłem o ziemie, podtrzymując ją kolanem. Przebiłem ja na wylot mieczem. Krzyknęła z bólu i zastygła.
Zdechła.
Pobiegłem do ofiary, która wyglądała strasznie. Pokiwałem głową obwiniając siebie.
Jesteś za słaby. Nie umiałeś uratować życia. Ofiara losu...
Odezwał się we mnie wewnętrzny głos. Zacisnąłem pięści i przegryzłem wargę. Spojrzałem się na nią ostatni raz i wróciłem do domu.
Tam czekali już wszyscy. Ana miała smutny wyraz twarzy, była zupełnie gdzie indziej. Lucy kłóciła się o coś z Alanem. A ja? Usiadłem na fotelu i zacząłem czytać książkę. Czułem się lepiej wśród swoich towarzyszy, ale nadal nie mogłem się otrząsnąć. Odgłosy dobiegające z telewizora dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Nuciłem sobie piosenkę, dawno zapomnianą.
- Jak łowy? - zapytała Ana, widząc moje przygnębienie.
- Mogło być gorzej - westchnąłem. Dziewczyna wstała i usiadła mi na kolanach. Mocno mnie przytuliła i powoli zasypiała. Głaskałem ją po głowie, nawet nie zdawała sobie sprawy jak kojąco na mnie działała. Po chwili usłyszałem ciche chrapanie i na rękach zaniosłem ją do pokoju, by mogła ze spokojem spać. W połowie schodów poczułem ból w klatce piersiowej. Syknąłem o mało co nie upadając. Wyciągnąłem z kieszeni pigułki i się nafaszerowałem. Po pięciu minutach ból ustał, a ja wróciłem do czytania. To był tak męczący dzień...
Zasnąłem.

piątek, 24 maja 2013

~Lucy~ (ŁOWCA) III


Zamiast do swojego mieszkania, znajdującego się na drugim piętrze, siedziałam i oglądałam jakiś horror, który wybrał Alan. Film był na temat jakiegoś paranormalnego gówna, z tego, co widziałam byli tam ludzie obrastający futrem i masa innych efektów specjalnych.
Właśnie kobieta miała się dowiedzieć, że jej chłopak zmienia się co pełnię w włochatą bestię, gdy usłyszałam cichy szelest drzwi. Ktoś wszedł do domu. W momencie, gdy kroki zbliżyły się do drzwi pokoju, w którym siedzieliśmy zauważyłam zapłakaną twarz Any, która zerknęła tylko do pokoju gościnnego na Alana i Gabriela, po czym wbiegła szybko na górę.
Westchnęłam, wstając ze swojego fotela. Ana była osobą, która od czasu do czasu potrzebowała bliskości drugiej osoby, podczas gdy ja, wręcz unikałam wszelakiego kontaktu fizycznego z inną osobą. Pozwalałam na dotyk tylko wtedy, gdy nie miałam większego wyboru, lub kiedy ktoś tego potrzebował.
Wchodziłam powoli po starych, drewnianych schodach, nie wydając żadnego odgłosu. Każdy z nas wiedział, które z drewnianych płytek skrzypi, uważam to za „naturalny system ochronny”. Kilka skrzypnięć i już wiadomo, że mamy gościa w domu, a to, że nikt z nas nie zaprasza nikogo, to już inna sprawa. Podchodzę do pokoju Łowczyni i cicho pukam.
- Ano? To ja – Powiedziałam spokojnie, po czym weszłam do pokoju dziewczyny, która leżała na łóżku z zamkniętymi, mokrymi od łez oczami, zaciskająca kurczowo pięści z ogromną siłą, od której drżały zbielałe- Co się stało?- Zapytałam, będąc naprawdę ciekawa, cóż takiego mogło aż tak wyprowadzić Anę, że straciła nad sobą panowanie. Ogólnie, jak na Łowczynię, trzyma się całkiem nieźle, w przeciwieństwie do mnie, podpowiedział mi cichy głosik w głowie. Również zacisnęłam pięści, wbijając czerwone paznokcie w dłonie, raniąc je. Ostrożnie usiadłam na jej łóżku.
- Nic, nic, proszę – Powiedziała cicho- Proszę...
- Ano, nic Ci tu nie grozi...- Zaczęłam, ale mi przerwano.
- Zostaw mnie samą- Poprosiła. Widziałam, że była teraz zbyt zszokowana na to, żeby rozmawiać, więc wzruszyłam tylko ramionami, po czym wstałam i wyszłam, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Może później porozmawiamy.
Tracąc już jakąkolwiek ochotę na nudzenie się w pokoju oglądając głupi film, który w ogóle nie miał sensu, skierowałam się do swojego mieszkania.
Wchodząc do mojego królestwa rozluźniłam się. Ogólnie, nie było tu niczego ciekawego, co zwróciłoby większą uwagę. W jednym rogu ogromnego pokoju stało wielkie, stare łóżko, z czterema, czarnymi kolumnami i popielatoszarą pościelą zrobioną z satyny.
Podłoga zrobiona była z czarnego marmuru ze szkarłatnoczerwonymi puszystymi, małymi dywanami, paroma komódek poustawianych tu i tam pasujących kolorystycznie do łóżka oraz czterema, wielkimi, ciemnobrązowymi poduchami, przy których stał niewielki, chiński stolik.
Ściany były koloru szarego i czerwonego, kilka nic nieznaczących obrazów porozwieszanych tak, aby ściany nie sprawiały wrażenia pustych.
Dwie pary drzwi, jedna prowadząca do toalety, a druga, do szafy.
Szary, czarny, czerwony. Od czasu, gdy byłam dzieckiem, widziałam tylko te kolory. Tylko one miały dla mnie znaczenie. Przypominały mi, po co żyję, jaki jest mój cel. Zemsta.
Szybko przebrałam się w wygodne ciuchy i położyłam do zimnego łóżka.
Doskonale pamiętam dzień, kiedy to przysięgałam nad rozlaną krwią mojej rodziny zemstę.
Był to zwykły dzień, byłam wówczas ruchliwą, wesołą sześciolatką, podekscytowaną wycieczką, na którą jechałam po raz pierwszy bez rodziców. Wyjazd okazał się nad wyraz udany. Ze zdziwieniem, zmuszona zostałam do samodzielnego powrotu spod szkoły do domu, ponieważ nikt po mnie nie przyjechał, ale nie byłam tym zbytnio zdziwiona. Niedawno urodził mi się młodszy braciszek, który wyglądał jak mała laleczka, miał pulchną twarzyczkę i słodkie, stalowoszare oczy, zupełnie takie same, jak moje. Malutka kępka białych włosków tylko dodawała mu uroku. Zatrzaskując głośno drzwi krzyknęłam, że już jestem. Odpowiedziała mi cisza, która do tej pory dzwoni mi w uszach. Wydawało mi się to trochę dziwne. W domu zawsze było głośno, a to grało radio, a to moja mama śpiewała, miała bardzo piękny głos. Uwielbiałam siadać na kolanach taty i słuchać głosu mamy, lub oglądać śpiącego braciszka.
Tym razem była cisza. Cisza przed burzą. Pierwszą rzeczą, która mnie zaniepokoiła była ogromna, brązowa plama. Pamiętam, jak ciekawa schyliłam się, aby tego dotknąć. W dotyku przypominała skorupkę, a pachniała, jakby ktoś włożył metalową śrubkę do szklanki wody na bardzo długi czas. Zmarszczyłam nos, po czym wstałam i weszłam do pokoju gościnnego. Nieporządek, panujący w środku mnie wystraszył, nagle, ogarnięta coraz większym niepokojem zaczęłam biegać od pokoju do pokoju, głośno nawołując rodziców. Brązowych plam było coraz więcej, czułam obrzydzenie, gdy je widziałam, a zarazem chciałam wąchać ten ciekawy, metaliczny zapach, który dopiero, co pojawił się w moim życiu.
Przed wejściem do kuchni zatrzymałam się. Nie wiedziałam dokładnie dlaczego. Po prostu coś mi wtedy mówiło, że jak wejdę, pożałuję tego.
Z bijącym głośno sercem otworzyłam drzwi.
W kuchni było najwięcej bałaganu, brązowe plamy były wszędzie, na podłodze wyłożonej czarno-białymi kafelkami, na ścianach, na blatach, po prostu wszędzie.
Zza wysepki, blatu postawionego na samym środku kuchni wystawał czyjś but.
Powoli podeszłam do tamtego miejsca, zachowując jednak ostrożność, wzięłam głęboki oddech, czując jakiś brzydki zapach i wyjrzałam na drugą stronę blatu.
To, co tam zobaczyłam, nawiedza mnie do tej pory. Jedno słowo, jedna osoba.
Tata.
Jego niegdyś złotobrązowe włosy były teraz koloru niemal czarnego, uśmiechnięta wesoło buzia ustąpiła sztywnej masce przerażenia, dalej trzymającego się na jego twarzy, a ciało, które zawsze było takie ciepłe i wysportowane teraz było całe poskręcane, niektóre kończyny odginały się nie w tą stronę, w którą powinny, całe zalane brązowym strupem krwi, razem z wnętrznościami porozrywanymi wokół niego. W jego klatce piersiowej, jak i w brzuchu widniała wielka dziura.
Z krzykiem przerażenia odskoczyłam od tego, co było kiedyś ciałem mojego ojca i pobiegłam na górę, prosto do pokoju braciszka. Na korytarzu leżało jeszcze jedno ciało skąpane we własnej krwi, która wsiąkła w różowy dywan.
Odwróciłam ciężkie, drobne ciało o niemalże białych włosach, takich jak moje, związanych niedbale wstążką, która teraz była wplątana w kołtuny.
Mama.
Z płaczem wbiegam do pokoiku, udekorowanego na żółto, żółty dywanik, tapeta, zabawki, łóżeczko. Żadnej plamy, jednak nie chciałam niczego stwierdzać, dopóki nie zobaczę braciszka.
Bojąc się tego, co tam zobaczę, stanęłam na paluszkach, aby zajrzeć do wysokiego kojca. Zamiast koloru żółtego, zobaczyłam jedynie brązową krew otaczającą malutkie ciałko…
- Nie!- Krzyknęłam, zrywając się z łóżka. To tylko koszmar, powtarzałam sobie, nie chcąc dopuścić prawdy.
To nie był koszmar. To były wspomnienia.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w tej chwili nienawidząc tych trzech kolorów, dominujących w moim pokoju. Szary, znaczył popiół, którym stała się moja rodzina, spalona przez innych Łowców, mając na celu uhonorowanie rodziców, którzy też byli kiedyś Łowcami, czerń oznaczała śmierć, a szkarłat, krew. Wszystko razem zmieszane ze sobą oznaczało zemstę, dla tego demona, który śmiał zadrzeć z moją rodziną.

niedziela, 19 maja 2013

~Reven~ ''Nieznajomy''


                                             Po chwili zjawił się on. Powoli podchodził i usiadł tuż koło mnie.
- Piękny mamy wieczór, nieprawdaż?- rozpoczął rozmowę
- Rzeczywiście- odpowiedziałam
Na moment zapadła cisza, którą przerwałam pytaniem:
- Kim jesteś?
- Och, wybacz mi, proszę, nie przedstawiłem się. Jestem Ren.
- Dlaczego mnie śledzisz? - zadałam kolejne pytanie, wahając się, gdyż miałam ich jeszcze tak sporo
- Śledzę? Oh, nie, po prostu jestem ciekawy, kto się pałęta po tym mrocznym lesie, nie codzienny jest tu widok tak pięknej panny- odpowiedział - chciałem Cię poznać. - dodał
- Jej, dziękuję- odpowiedziałam, uśmiechając się.

sobota, 18 maja 2013

~Ana~ (ŁOWCA) 2

Noc, cisza, spokój.
Spacerowałam po lesie, szukając potencjalnego zagrożenia, oraz coś, na czym mogłabym się wyżyć.
Wycie.
Rozejrzałam się dookoła. Za mną stał duży,biały wilk, a raczej wilczyca. Jej oczy były niebieskie, takie czułe. Wyciągnęłam w jej stronę dłoń, by mogła mnie obwąchać. Niepewnym krokiem podeszła do mnie i zaczęła przyzwyczajać się do mojego zapachu. Przykucnęłam i zaczęłam ją głaskać, a ta leniwie się o mnie pocierała. Uśmiechnęłam się pod nosem i przytuliłam ją. Liznęła mnie po twarzy i położyła mi łapę na kolanie. Czuła, że jej nie skrzywdzę. Jednak coś ją przestraszyło i uciekła. Tak dla jasności wilkołaki nie istnieją. To bajka, wiem iż ciężko w to uwierzyć, ale no cóż. Ich odpowiednikiem są koty, kobieta kot, mężczyzna kot. Głupie, ale prawdziwe. Usłyszałam łamanie gałęzi, ktoś się zbliżał. Wstałam natychmiastowo i przygotowałam się do strzału łukiem. Napięłam mocno cięciwie i czekałam na kolejną wskazówkę.
Chichot.
- Rayan, Rayan, dobry brat! - ktoś krzyczał imię mojego brata. Zadrżałam - Ana, Ana, podpalaczka zła! - znałam ten głos, ale nie mogłam go sobie przypomnieć.
Znowu śmiech.
- Pokaż się! - krzyknęłam czując mrowienie na skórze. Przede mną pojawił się mężczyzna, wyższy ode mnie. Na jego twarzy widniał szyderczy uśmiech. Te oczy... - Rayan?! - upuściłam łuk z wrażenia i przerażenia. Kiedy spostrzegłam się, że to nie jest człowiek, ale demon upadłam na plecy - Rayan? Myślałam, że nie żyjesz - jąkałam się.
W sumie miałam racje, nie żył. Był martwy, był demonem. Miał te same oczy, ale jego czerwone plamki mówiły same za siebie. Przez jedną sekundę myślałam, że odzyskałam brata, przez jedną cholerną sekundę!  Było gorzej, zabijał. Był zły, był potworem. Nie wiedziałam kiedy zaczęłam płakać.
- Jak się trzymasz siostro? - jego głos był chłodny, bałam się go. Nie byłam zdolna do walki, nie mogłam się ruszyć. Podniósł mnie za szmaty i poczułam jego oddech na policzku - Nasz wspólny pozwolił nam się spotkać - rzucił mną o drzewo i poczułam straszny ból.
- Rayan, jak? - pytałam się, przez zaciśnięte zęby.
- Normalnie. Odnalazł mnie i dał mi to czego chciałem - pokazał swoje zęby w uśmiechu - życie wieczne, moc o której możesz sobie pomarzyć. Pomyślałem, że się przyłączysz.
Wstałam i rzuciłam się na niego niezgrabnie. Obronił się, przyciskając mnie o ziemie.
- Nie walcz, pożałujesz - zagroził.
- Nigdy! - kopnęłam go kolanem w brzuch i uwolniłam się spod jego uścisku.
Szukałam swojego łuku, a kiedy go odnalazłam napięłam cięciwę i przymierzałam się do strzału. Strzała wbiła się jego udo. Chwyciłam następną, ale tym razem nie trafiłam. Za nim się spostrzegłam, ten chwycił mnie za nadgarstek i rzucił za siebie. Upadłam na plecy, znowu. Miałam wrażenie, że ktoś wbija mi sztylet. Ryknęłam z bólu i się podniosłam. Chwyciłam sztylet, schowany  w moim kozaku i wycelowałam w brzuch. Upadł na kolana, miałam szanse go zabić. Wpatrywałam się w jego oczy, w których znajdowała się nienawiść.
Uciekłam.
Złapałam taryfę i udałam się do domu. Mieszkaliśmy tam wszyscy, było nam łatwiej się bronić, a zwłaszcza kiedy ścigały nas bestie pragnące nas uśmiercić. W salonie siedzieli wszyscy, oglądając jakiś film. Lucy była wyraźnie znużona fabułą. Nadal płakałam, a ona mnie zauważyła. Chłopcy byli zapatrzeni w ekran, a ja byłam obolała. Nie tylko na zewnątrz, w środku było najgorzej. Wbiegłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Po minucie usłyszałam pukanie.
- Ano? To ja - usłyszałam łagodny ton Lucy. Otworzyła drzwi i usiadła na skraju łoża - co się stało?
- Nic, nic, proszę - miałam zaciśnięte pięści - proszę...
- Ano, nic Ci tu nie grozi...
- Zostaw mnie samą - po chwili już jej nie było. Cały czas widziałam te oczy, nie mogłam ich zapomnieć. To tak bardzo bolało... strasznie...

środa, 15 maja 2013

~Lucy~ (ŁOWCA) II


Od dłuższego czasu kręciłam się po pustym mieście. Dzisiaj nic się nie działo. Nie widziałam żadnego potwora, nawet najmniejszego, najmniej groźnego. Niczego.
Zacisnęłam mocno dłonie. Akurat wtedy, kiedy potrzebowałam zapolować, nie mogłam wypatrzyć niczego, co zwróciłoby moją uwagę.
Uczucia były tuż pod powierzchnią, w każdej chwili groziły wyjściem, a razem z nim demony, które prześladują mnie od wydawałoby się, wieków. Próbując opanować swoją wściekłość i głosy w głowie, pokręciłam głową. Nie wyniknie z tego nic dobrego, Lucy, pomyślałam.
Przeskoczyłam z jednego budynku na następny.
Taka droga była najłatwiejsza, wystarczyło się tylko pilnować , żeby nie spaść. Skupienie, w obecnej chwili było mi bardzo potrzebne, pozwalało zapomnieć, lub raczej chwilowo odepchnąć to, czego nie chciałam pamiętać.
Byłam niedaleko BlackEndge, gdy usłyszałam krzyk. Uśmiechnęłam się. Tego mi właśnie było potrzeba.
Starając się bezszelestnie przemieszczać, skakałam z jednego dachu kamienicy na kolejny. Po domach nie potrafiłam skakać, ale po blokach wcale nie było tak trudno, przerwy między budynkami nie były duże, na tyle, żeby zmieściły się w środku kontenery na śmieci.
Gdy dotarłam do odpowiedniej przerwy, usłyszałam stłumione głosy. W nikłym świetle dochodzącym z ulicy widziałam dwie osoby. Jedna z nich szamotała się przy ścianie, próbując rozerwać niewidzialne, ale i też nierozerwalne więzy.
Druga osoba, kobieta o czarnych włosach w czerwonym, skórzanym stroju opinającym ją tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz rozerwie się na strzępy z czarnymi kozakami na wysokim obcasie, śmiała się histerycznie. Biorąc pod uwagę mężczyznę przywiązanego do ściany z, nawet tutaj widocznym przerażeniem wymalowanym na twarzy, kobieta była wiedźmą. Kolejny potwór, pomyślałam z goryczą.
Cicho zaczęłam schodzić po schodach pożarowych w dół. To tylko cztery piętra, mogłam skoczyć, jeżeli byłabym odpowiednio przygotowana, ale to było zbyt niebezpieczne. Byłam przecież człowiekiem. Nie chciałam sobie niczego złamać, a co dopiero skręcić karku. Skakanie z takich wysokości zarezerwowane jest tylko na wszelkie wypadki. Ten takim nie był.
Odrzuciłam wszystkie myśli i skupiłam się na swoim celu. Teraz mogłam dosłyszeć głosy.
- Do cholery zdradziłeś mnie!- Syknęła wiedźma.
- Wcale, że, że nie- Jąkał się mężczyzna- Ja, ja naprawdę niczego nie powiedziałem.
Kobieta prychnęła nieelegancko.
- W takim razie, dlaczego dzisiaj była u mnie policja? Prawie mnie przyłapali! Na szczęście wszystko było schowane. Mistrzowi nie spodobałoby się, gdyby przyłapali nas na samym początku, Derr.
- Przecież nie złapali…- Jęknął. Zaciekawiona, przysłuchiwałam się rozmowie, zastanawiając się, o czym oni rozmawiają.
- O mały włos! Tym razem mieliśmy farta. Módl się, żeby Mistrz nie dowiedział się o niczym, bo inaczej zginę marnie. A ja chcę jeszcze trochę pożyć- Warknęła.
- A, a ja? Co, co się stanie ze mną?- Zapytał, wyglądając jak duch, widząc wyraz twarzy kobiety, która stała do mnie plecami.
- Ty, do tego czasu będziesz jadł kwiatki od dołu. Pozdrów ode mnie Marry.
Na twarzy mężczyzny pojawił się szok, a później złość.
- Ty! To ty ją zabiłaś!- Zaczął się rzucać jak ryba wyjęta z wody, próbując się wydostać z coraz większą wściekłością. Kobieta mruknęła niezrozumiale jakieś zaklęcie, unieruchamiając Derrego na dobre.
- Oczywiście, że tak. Miała coś mojego. Jednak teraz już mi się znudziło, więc teraz należy oddać skradzioną zabawkę jej właścicielce.
Miałam dość. Nasłuchałam się już wystarczająco, aby zrozumieć, że ta kobieta nie jest niewinną istotką, z resztą, moje sumienie nawet by się nie przejęło, gdyby taką była.
Jedna niewinna w tą, czy w tamtą, było bez znaczenia. Ważne, żeby wiedźma nie chodziła więcej po ziemi i nie truła swoją trucizną każdego napotkanego ze sobą człowieka.
Szkoda, że nie ma już otwartych polowań na czarownice, byłaby niezła zabawa, pomyślałam, zanim zeskoczyłam z pierwszego piętra i lądując tuż obok wiedźmy.
Zanim zdążyła otrząsnąć się z szoku, szybko podcięłam jej nogi, sprawiając, że upadła na brudną ziemię z głuchym odgłosem oraz docisnęłam jej gardło stopą, dzięki czemu nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa, a co dopiero zaklęcia. Prawdę mówiąc, teraz była bezbronna, niczym dziecko, a strach czający się w jej wielkich niczym spodki oczach koloru piwnego pokazywał, że ona też była tego świadoma.
- Nie ruszaj się, albo skończysz nadziany na moją katanę- Chrypnęłam, w mgnieniu oka trzymając miecz w prawej ręce. Usłyszałam ciche sapnięcie, wskazujące, że mężczyzna zrozumiał groźbę.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie powinnaś używać swojej magii przeciwko innym, prawda?- Wiedźmy nie były oficjalnie ogłoszone, jako demony, były raczej na polu neutralnym. Nam, łowcom nie można było zabijać czarownic, które praktycznie nie używały swojej magii, ale gdy jakaś użyła swoich mocy przeciwko innym osobom, nie zaliczały się już do tego pola, równając się z innymi demonami. Ta definitywnie zaliczała się do demonów.
Jej twarz była delikatna, kobieca, z wysokimi kośćmi policzkowymi, pełnymi, czerwonymi ustami oraz oczami otoczonymi wachlarzem ciemnych rzęs. Jednak spod kości przebijało się zło, lub może raczej z jej oczu, które spoglądały na mnie z lękiem, ale i też z nienawiścią. Wyjęłam srebrny sztylet, którym szybko podcięłam czarownicy gardło. Z przyjemnością obserwowałam życie wyciekające ze zszokowanych, piwnych tęczówek, które stawały się coraz bardziej puste i ciemne. Posoka wciąż wyciekała z gardła, teraz już nie potokiem, a stróżką, tworząc coraz większą kałużę na betonie i łącząc się z innymi odpadkami, leżącymi wokół niej. Po wszystkim. Spojrzałam na mężczyznę, który w dalszym ciągu stał pod ścianą.
- A teraz, zanim i ty dołączysz do swojej koleżanki, odpowiesz mi na kilka pytań- Powiedziałam powoli z namysłem. Poczułam odór, zalatujący prosto od Derrego, który właśnie zmoczył spodnie. Zacmokałam, częściowo z pogardą dla mężczyzny- Nie ładnie, Derry, a były to takie fajne spodnie- Skarciłam go, jak małe dziecko, po czym przeszłam do rzeczy. Zanim noc dobiegła końca, sfrustrowana sprzątnęłam ciała, jedno prawie nietknięte, a drugie, no cóż, trochę poturbowane, po czym skończyłam obchód i wróciłam do domu.

wtorek, 14 maja 2013

~Wampirzyca Elsa Anderson - początek

- Proszę się zatrzymać – zwróciłam się to taksówkarza. O nic nie pytając, mężczyzna posłusznie zjechał na pobocze. Wysiadłam, po czym obeszłam auto podchodząc do opuszczonej szyby po stronie kierowcy. - Proszę zawieźć moje bagaże pod ten adres – mówiąc, podałam mu małą, wielokrotnie składaną i rozkładaną karteczkę. - Proszę wnieść je na podwórze. Nikt nie może Pana zauważyć, jasne?
Nie lubiłam manipulować ludźmi, jednak niekiedy było to konieczne. Gdy pojazd zniknął skręcając w jakąś uliczkę, odwróciłam się, spoglądając w ciemny las. Powiew ciepłego powietrza rozwiał me długie, kruczoczarne włosy, przynosząc ze sobą słodki zapach lisa. Posiłek. Kilka sekund później stałam skryta za drzewem, badając umysł zwierzęcia. Samiec. Młody. Zdrowy. Samotny. Dopadłam do bezbronnej ofiary. Przetrąciłam mu kark, po czym zatopiłam w nim kły. Przed posiłkiem zawsze najpierw zabijałam swą ofiarę. Jeść muszę, ale fakt, że jestem chodzącą maszyną do zabijania nie oznacza, że chcę sprawiać ból. Także ludziom. Co zrobić, by wampir nie tknął ludzkiej kwi? To proste. Wystarczy nakazać nowo narodzonemu wampirowi, który myśli jedynie o zaspokojeniu palącego pragnienia, wyssać życie z własnej rodziny. A potem przez stulecia, dzień w dzień przypominać mu, jaką ekstazę odczuwał zabijając własną matkę.
Po skończonym posiłku wróciłam na drogę. Stanęłam przed tabliczką obwieszczającą wkroczenie do Secrets Town. Powrót na stare śmieci. Kto by pomyślał, że wrócę tu po raz pierwszy od tak wielu lat. Wciągnęłam w nozdrza chłodne, nocne powietrze. Nic się nie zmieniło. Odór tego miejsca był dokładnie taki sam, gdy opuszczałam je, obiecując sobie już nigdy nie powrócić. Śmierć, tajemnice, kłamstwa, magia. Takie od wieków było Secrets Town.
Zrobiłam pierwszy, pozornie pewny krok przed siebie. Teraz już nie ma odwrotu. W ludzkim tempie zmierzałam w stronę lamp słabo oświetlających pogrążone w mroku uliczki.
Z daleka dobiegła mnie głośna nowoczesna muzyka. Po chwili zastanowienia zwróciłam się w tamtą stronę. Wciągnęłam powietrze, chcąc oszacować zagrożenie. Alkohol, papierosy.. nie tego szukałam. Odrzuciłam nic nieobchodzące mnie zapachy. Wyczułam dwie wiedźmy, jednego łowcę i... pobratymca. Nie byłam jedynym wampirem w mieście. Zbliżyłam się na bezpieczną odległość do umysłu wampira. Mężczyzna, około dwóch tysiącleci. Wycofałam się czym prędzej. Jestem doświadczona, jednak on jest starszy. Poczekam aż sam wkradnie się do mnie, wtem bez obaw o ewentualny atak z jego strony, będę mogła dowiedzieć się co nieco o tym tajemniczym osobniku. Postanowiłam pokazać mu się, jednak nie patrząc w jego stronę. Z podniesioną głową weszłam do klubu. Skierowałam się w stronę baru, po czym usiadłam tyłem do niego. Dyskretnie wciągnęłam powietrze. Zwierzęca krew. Odżywiał się zwierzęcą krwią. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wygląda na to, że nie muszę się go obawiać. Nie ważne, z jakiego powodu nie odbierał życia ludziom. Wampiry odżywiające się zwierzęcą krwią były jedną rodziną.
Piętnaście minut później szłam przed siebie jedną z wielu ciemnych uliczek tej mieściny. Doskonale wiedziałam, w którą stronę zmierzam. Byłam coraz bliższa celu podróży. Lawirowałam pomiędzy budynkami z każdą chwilą odnajdując dom kolejnej z magicznych istot. Najwyraźniej ta część miasta należała do świata magii, choć zwykli śmiertelnicy nie mieli o tym pojęcia. Bez problemu odnalazłam swój nowy - stary dom. Weszłam do średniej wielkości ogrodu, skąd zerwałam cztery długie, krwistoczerwone róże. Pewna, że nikt mnie nie widzi, przeskoczyłam przez ogrodzenie, po czym wolno podeszłam do chronionego magią wielkiego dębu, który został tu zasadzony dokładnie tysiąc sześćset siedemdziesiąt lat temu. Przyklękłam przy wielkim konarze, gdzie obok siebie wbito w ziemię cztery niewielkie żelazne krzyże. Płacząc, kładłam różę przy grobach jedynych ludzi których kochałam, i jedynych, których zamordowałam.

--------------------------------
Po pierwsze - nie ściągnęłam pomysłu na odżywianie się zwierzęcą krwią. O Rufusie czytać zaczęłam, gdy wpadłam na pomysł pójścia mej bohaterki do klubu. Piszę to, żeby nie było. 
Po drugie - nie do końca wyszedł mi ten prolog, ale trudno. Dopiero kształtuję moją bohaterkę, z każdym rozdziałem będę poznawać ją lepiej, lepiej więc będę pisać.
Po trzecie - nie wyszło też z tego względu, że rzadko, bardzo rzadko piszę jako narrator pierwszoosobowy ;) 

Ps. Kiepskie miejsce na reklamę, ale jako, że są tu jedynie osoby żyjące fantasy, zaproszę na własne opowiadanie - pozaczasem94.blogspot.com 

niedziela, 12 maja 2013

~Rufus Ford~ (WAMPIR) 1

Tak na prawdę nie spodziewałem się tego co ujrzę. Przed jasno oświetlonym klubem Ferdigo, jednym z dwóch w tym niedużym miasteczku. Duże neonowe billboardy świeciły przedstawiając nazwę lokalu. Budynek mieścił się w jednej z najbardziej zaludnionej i zamożnej części Secrets Town. Ściskany przez szklane centrum handlowe po prawej z kopułą, a po lewej graniczył z hipermarketem. Zawsze dziwił mnie wygląd tego miasteczka jest niby skromne niby zamożne. Uboga warstwa mieszka u boku bogaczy takie pomieszanie takich ludzi nie jest zbyt fajne.
Przed klubem stała trójka znanych mi dobrze wampirów, trójka czystokrwistych.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Żwawo i stanowczo podszedłem do moich dawnych przyjaciół prowadzących rozmowę przy wejściu dla pracowników. Nie zauważyli mnie, więc stanąłem tuż za nimi wybuchając śmiechem.
- David, Dorian i Dracula, cóż was tu sprowadza?
Wszyscy obrócili się na moje słowa. Każdy był odziany w skóry i ciemne t-shirty, jeansy i biżuterię. Jak każdy wampiry byli przerażająco bladzi. Ich oczy przypominały czarne kulki, były bez źrenic.
David zatrzepotał długimi czarnymi rzęsami i przeczesał krótką brązową czuprynę swoimi idealnymi dłońmi z długimi wypolerowanymi na połysk paznokciami.
Dorian tylko wyszczerzył się w uśmiechu ukazując rząd białych zębów, a długa kruczoczarna grzywka zakryła mu oczy.
Dracula stał niewzruszony. Jego długie złociste włosy spoczywały na ramionach.
- Rufus miło cię widzieć przyjacielu - rzucił uśmiechając się Drac.
Wykrzywiłem usta.
- Przyjacielu? Chyba żarty sobie robisz, Draculo - syknąłem.
Mój rozmówca podszedł do mnie nieco bliżej. Na jego twarzy pojawił się półuśmiech.
Znałem go za bardzo. Zawsze wiedziałem jaki krok do czego może doprowadzić. Znałem granice w jego towarzystwie. Czasami uznawałem go za świra, który zabija prawie każdego: czy to wampir, człowiek bądź magiczna istota. On żył w świecie, który był azylem dla takiego krwiopijcy jak on. Nie czuł nic prócz nienawiści do wszelkiej istoty. Miał tylko paru swoich przyjaciół, których wyjątkowo nie zabijał. Należałem do nich ja, Dorian oraz David. Tylko my. Inni ginęli z jego podłych łapsk i zębów. Wykrwawiali się na śmierć. Byli to ci, którzy przeciw stanęli jemu na drodze do władzy. Dracula od wieków uważał się za pana wszystkich należących do Matki Natury. Sądził, iż ma prawo do nawet największej zbrodni. Czemu taki był? Tego i my nie wiedzieliśmy. Na wiele pytań nigdy nie odpowiadał. Od wielu setek lat śledzę jego poczynania, rozwój przestępstw i planu. Od zawsze na zawsze będę go znał jak nikt inny nawet, gdy nie jesteśmy dla siebie przyjaciółmi tylko śmiertelnymi wrogami.
Mężczyzna położył mi dłoń na ramieniu lekko zaciskając palce. Pazury wbijały mi się w skórę, ale bez boleśnie. Spojrzałem na jego rękę i jednym sprawnym ruchem strząsnąłem ją. Nienawidziłem, gdy mnie dotykał.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Zmieniłeś się Ford, za bardzo - szepnął wampir rozglądając się.
Głośno wciągnąłem powietrze i z sykiem je wypuściłem. Ukradkiem przyjrzałem się Dorianowi i Davidowi, którzy stali wpatrzeni w nas.
- Przeszkadza ci to? - rzuciłem odpychając go na metr.
Jego oczy zajarzyły się czerwienią i wściekłością.
- Jak myślisz?
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałem zdecydowanym głosem.
Kącik jego ust lekko się uniósł. Wrogo obnażył kły w moją stronę jakby miał ochotę zaatakować.
Prychnąłem cicho.
- Mam pracę, hrabio i nie mam ochoty z nikim walczyć, i tak już się spóźniłem. Pewnie goście już są źli, że nie ma DJ, więc proszę cię usuń mi się z drogi albo...
- Albo co? - przerwał mi.
Uniosłem głowę do nieba, które było czarne, a na jego płótnie widniało miliardy gwiazd, a każda z nich świeciła własnym światłem. Księżyc wyglądał jak sierp, który jarzył się błękitem. Błękitny Księżyc oznaczał jedno ze świąt wampirów, noc zabijania dzieci, jedyna noc, w której mieli do tego prawo.
- Powinieneś mieć dziś inne zajęcie - powiedziałem spoglądając na niego.
Przymrużyłem oczy i oparłem ręce o biodra.
- Jakie? - spytał rozchylając ręce w geście niewiedzy.
- Dziś noc Błękitnego Księżyca - podpowiedziałem.
Dracula zaśmiał się cicho.
- Chcesz abym zamiast rozmawiać z tobą poszedł zabijać dzieci? To do ciebie nie podobne Rufus! Czyżbyś miał chęć nas uniknąć?
- Nie i jeszcze raz nie. Tylko mam takie pytanie. Czego chcesz?
- Krwi, Rufus, krwi tych ludzi w tym klubie, tylko tego, Rufus, tylko tego.
- Śnisz - warknąłem.
- Ty na serio ich chronisz? - zapytał David piorunując mnie wzrokiem.
- Tak.
Mój głos był ostry jak brzytwy. Miałem ochotę zastrzelić Draculę, ale gdybym go skrzywdził David i Dorian rzuciliby się na mnie, a ich śmierci nie chcę bo oni są moją rodziną, braćmi. Tak David i Dorian to moi bracia, którzy są na prawdę dla mnie ważni, ale ja dla nich od setek lat się nie liczę, lecz oni dla mnie tak. Od dawna ich ujrzałem, choć te spotkanie nie było dla mnie zbyt przyjemne.
- Bracie...
Te słowo należało do Doriana, który patrzył się na mnie jak na wroga, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta troski.
- Mam was dosyć - rzuciłem.
Przecisnąłem się przez nich. Chcieli mnie zatrzymać, ale im się to nie udało. Szarpnąłem drzwi za klamkę. Od razu odstąpiły, więc wskoczyłem do środka i zatrzasnąłem je za sobą. Słyszałem jeszcze stłumione wrzaski Davida, który chyba siłował się z Dorianem. Zamknąłem drzwi na klucz i poszedłem bez zastanowienia do Jemiego, który był moim szefem.

***

Po szybkim spotkaniu z szefem ruszyłem do swojego miejsca pracy. Gdy wszedłem na salę imprezy ze wszystkich stron otaczali mnie bawiący się ludzie. Z prawie każdego lał się pot. Przy barze siedziało parę osób, które obsługiwała Diana, dwudziestoletnia szatynka o zgrabnej sylwetce. Dziewczyna właśnie przygotowywał drinka aż ślinka naciekła mi na język. Przyznam się, iż uwielbiam dzieła Diany są po prostu niebiańskie. Znałem ją dosyć dobrze, ale nie tak dobrze by uznać ją za koleżankę.
Przedarłem się przez tłum spoconych ciał. Dotarcie zajęło mi niecałą minutę, a gdy stanąłem za swoim sprzętem puściłem jedną z lepszych płyt i zacząłem ją miksować. Impreza jeszcze bardziej się rozkręciła.
Po godzinie ujrzałem w tłumie Draculę, Doriana oraz Davida, który stał nieco z boku przyglądając się tańczącej blondynce. Na razie nic groźnego nie robili, ale obawiałem się najgorszego.

***

Dotarło do mnie po chwili, iż przebywa tu jeszcze jakiś wampir, kobieta. Ujrzałem długie kruczoczarne włosy i zgrabną sylwetkę. Wampirzyca siedziała przy barze. O dziwo poczułem od niej krew zwierzęcą i już miałem pewność, że nie będzie z nią kłopotów. Mówi się, że tacy jak my są jedną rodziną. Zajrzałem do jej umysłu. Dziewczyna miała  trochę lat mniej ode mnie, a dokładnie o trzysta dziesięć mniej. Tak dużej różnicy pomiędzy nami nie było. Wyczułem także coś... nie zauważyła Draculi, Doriana i Davida. Nie zorientowała się, że są tu najbardziej niebezpieczne osobniki naszej rasy. Wiedziałem nawet dlaczego. Też ich nie czułem, mieli zapach jak ludzie. Najwidoczniej nowa forma kamuflażu. Raptownie dziewczyna wstała i wyszła z klubu.

***

Po krótkim odstępie czasowym zobaczyłem jak moi dawni przyjaciele idą za trzema wyzywająco ubranymi dziewczynami. Akurat, gdy miałem przerwę. Poszedłem w ich ślady i usłyszałem stłumione głosy w toalecie damskiej. Otworzyłem lekko drzwi i dosłyszałem dźwięczny głos Draculi.
- Cześć, czy jesteś gotowa na swoją najlepszą noc w życiu?
Śmiech. Dziewczęcy śmiech.
- Z tobą zawsze przystojniaku...
Krzyknęła. Wpadłem do wnętrza łazienki i zobaczyłem Draculę zatapiającego kły w kawowej szyi brunetki. Krople krwi popłynęły po skórze aż do jej czarnego gorsetu, który wchłonął ją. Nie miałem pojęcia, gdzie podziali się moi bracia rzuciłem się na niego i wzięłem za fraki czarnooką. Wybiegłem stamtąd moją wampirzą prędkością. Zaniosłem ją do szpitala i powiedziałem jej, iż zaatakowało ją zwierzę i pozostawiłem w poczekalni. Wyruszyłem na polowanie.

***

Zamierzałem zapolować na coś dużego najlepiej jelenia bądź łanię. Na coś smacznego i jadalnego to po pierwsze. Wytropiłem jelenia. Rzuciłem się na niego i skręciłem mu kark by nie cierpiał. Wbiłem kły w jego szyję i zacząłem sączyć tą przyjemność. Czułem jak ciepła ciecz płynie w moim gardle lekko je paląc. Niektórzy pytają się jak smakuje krew, a wiecie jak? Przypomina w smaku drinka. Bynajmniej mi. Jest jak alkohol i dlatego nie prowadzę też po piciu. Uzależnia.
Wyczułem coś, wyczułem zagrożenie. Coś niebezpiecznie zamierzało w moją stronę...

~ Reven~ ,,Początek''

                                   Moje życie w Secrets Town zaczęło się od przybycia tutaj z dalekiej Azji. Musiałam opuścić rodzinną wieś, gdyż nie było tam dosyć żywności dla każdego mieszkańca, a ponieważ jestem samowystarczalna postanowiłam wyjechać. Podróżowałam dniami i nocami, bez przerwy, aż w końcu dotarłam do słynnego Secrets Town. Ucieszyło mnie dotarcie do celu, gdyż w końcu mogłam odpocząć po wyczerpującej wędrówce. Na swoje szczęście miałam kilka monet, resztkami sił zawędrowałam do hotelu. Starczyło mi na nocleg na okres kilku dni, do tej pory postanowiłam znaleźć pracę i chwilowo wynająć niewielkie mieszkanie. Gdy tylko weszłam do pokoju hotelowego rzuciłam bagaże na podłogę i padłam na łóżko, usnęłam.

poniedziałek, 6 maja 2013

~Lucy~ (ŁOWCA) I


Starannie już opatrzona przez Gabriela, wróciłam cicho do domu, po czym ostrożnie odkładając każdą broń w specjalne miejsce, rzuciłam się na łóżko.
Obudził mnie budzik. Jęknęłam. Czas do pracy. Szybko skorzystałam z prysznica, po czym wysuszyłam moje długie do pasa, blond włosy, które spięłam w luźny kok.
Ubrałam jasnoszarą spódnicę, białą koszulę, oraz w tym samym kolorze, co spódnica marynarce.
Praca…
Zawsze to słowo brzmiało dziwnie dla mnie, szczególnie w dni takie jak ten, gdy rany zadane przez stwory, o których innym nawet się nie śni mi dokuczają. Łykając po kilka tabletek przeciwbólowych na raz, wzięłam starannie przygotowane pliki i wyszłam.
Pracowałam jako sekretarka głównego śledczego na niewielkim komisariacie policyjnym, dzięki czemu miałam łatwy dostęp do chronionych plików, jako że pan Anthony, mój szef jest wiecznie zabiegany i nie ma czasu na papierkową robotę. Kto by pomyślał, w takim małym miasteczku, jak Secrets Town jest tyle niewyjaśnionych i podejrzanych spraw?
No cóż, ja, oraz inni Łowcy tak myślimy.
Gdy jakaś sprawa była podejrzana, informuję kogoś, najczęściej Alana, który razem ze swoim ukochanym motorem oraz chłopięcym uśmieszkiem potrafi podporządkować sobie niemal każdego człowieka i wyciągnąć od niego potrzebne informacje. Mimo, że straszenie niecierpliwy był jednak przydatny.
Wchodząc na komisariat jęknęłam. Był dzisiaj piątek! Nie mogłam uwierzyć we własnego pecha. W te właśnie dni były darmowe pączki, co oznaczało masę ludzi na komisariacie, który nie był aż tak duży.
Wzdychając ciężko zaczęłam łokciami przepychać się między innymi pracownikami, którzy piorunowali mnie wzrokiem. Doszło też kilka wulgaryzmów, wzruszyłam ramionami. Nic, czego już nie słyszałam.
Jakiś debil szturchnął mnie w bok. Syknęłam wiązankę przekleństw w stronę, jak się okazało kolejnej sekretarki, której już i tak wielkie oczy powiększyły się, aż miałam wrażenie, że zaraz wypadną, po czym uciekła, jakby gonił ją sam Lucyfer. Zaśmiałam się ponuro.
Później szło już z górki. Szefa nie widziałam, co znaczyło, że wypadła mu jakaś sprawa, prawdę mówiąc, cieszyłam się, że go nie ma. Gdy nadszedł czas na lunch, poszłam do pokoju sekretarek. Nie po to, żeby z nimi rozmawiać, o nie.
Zazwyczaj robiłam sobie kawę, po czym siadałam niedaleko wciąż plotkujących dziewczyn, jednym uchem słuchając tego, co mówiły. W tym samym czasie zaczęłam czytać gazetę.
- ... morderstwie?- Usłyszałam i nagle artykuł, który obecnie czytałam stał się nieważny.
- Jakim morderstwie?- Zapytała reszta grupki przyciszonymi głosami. Dziewczyny zaczęły się rozglądać, czy aby nikt się nie przysłuchuje ich rozmowie, a ja udałam, że przewracam stronę.
- Znacie tego chłopaka, jak mu tam było...- Zamyśliła się - Baileya!- Wykrzyknęła znajdując wreszcie imię, o które jej chodziło, po czym została przyciszona przez resztę dziewczyn- Dobra, dobra- szepnęła głośno- W każdym razie, znacie go?
Kilka sekretarek siedzących przy stoliku pokiwało głowami.
- Czy to nie ten starszy pan, który prowadzi herbaciarnię?- Zapytała Jessie, dziewczyna mniej więcej w moim wieku, z włosami o kilka tonów jaśniejszych od moich oraz rażącymi, różowymi szponami, ubrana w za ciasną spódnicę, lub raczej mini spódniczkę i koszulkę z głębokim dekoltem. Reszta potwierdziła kiwając żywo głowami. Blond sekretarka rozmarzyła się- Serwuje najlepszą herbatę na świecie.
Jedna z koleżanek szturchnęła ją łokciem w żebra, na co blondynka pisnęła wysokim głosem.
- No i co z nim?- Zaciekawiła się inna, stanowiąca wielkie przeciwieństwo Jessie. Miała skórę koloru kawy z mlekiem, czarne włosy z krwistoczerwonymi pasemkami, ustami w tym samym kolorze oraz czarnymi niczym noc oczami, mocno podkreślonymi różnymi cieniami.
- Został dzisiaj znaleziony w jednym z zaułków, podobno wyglądał jakby jakieś dzikie zwierzę go rozszarpało- Zesztywniałam. Nie słuchając już wstałam, po czym skierowałam się wcześniej na swoje stanowisko. Sprawdzając, czy nikogo nie ma w pomieszczeniu, wkradłam się na komputer, na którym pojawiają się raporty innych policjantów, po czym weszłam w folder, w którym znajdowały się dzisiejsze raporty. Tam znalazłam wszystko. Szybko zrobiłam kopię, którą przesłałam Gabrielowi do sprawdzenia, co on już z tym zrobi, nie obchodziło mnie to.
Reszta dnia minęła spokojnie, bez żadnych newsów.
Wieczorem postanowiłam wybrać się na patrol.
Napisałam wiadomość do Any, czy mogę ją dziś zastąpić, ale nie odpowiadała. Najwyraźniej jest zajęta, pomyślałam ponuro. Zapytałam się więc Gabriela, który przypomniał mi tylko, że jeszcze się nie wyleczyłam, ale nie opierał się.
Prędko przebrałam się w strój Łowcy, czyli jak zwykle w czerwoną koszulę z długimi rękawami, czarną, dopasowaną tunikę, która ciągnęła się aż do łydek, boki tuniki były rozcięte do bioder, co ułatwiało mi swobodne poruszanie się, czarne, skórzane rękawiczki oraz buty do kolan. Nałożyłam również na ramiona czarną narzutę z krzyżami wyszytymi na ramionach zapinana na cienki, złoty łańcuszek, również z krzyżykiem. Do tego noże do rzucania, oraz katana przypięta do boku. Włosy związałam wysoko nad głową, aby mi nie przeszkadzały oraz maska zasłaniająca większość twarzy.
Nie pozostawiałam wątpliwości potworom, niech wiedzą, kto ich zabija, pomyślałam, po czym wyszłam przez okno w mrok.

niedziela, 5 maja 2013

~Ana~ ( ŁOWCA ) 1

Ten dzień spędziłam sama. Gabriel dostał telefon od Lucy i natychmiastowo wybiegł. Zapewne było to coś ważnego, a on kazał mi zostać na miejscu. Tak też uczyniłam. Siedziałam na tapczanie i oglądałam jakąś durną telenowele. Jakaś kobieta właśnie wylała na faceta wodę, bo ten ją zdradził. Co za ironia. Gdyby na prawdę zdrada była najważniejszą rzeczą na świecie. Przełączyłam kanał na jakiś film. Akurat leciało "Przeminęło z wiatrem". Poszłam do lodówki i ogrzałam sobie wczorajszą pizze z szynką i pieczarkami. Jak zwykle grzyby odkładałam na bok palcami, a ich miejsce zastępowałam salami. Ile ja bym dała za takie życie. Bycie łowcą nigdy nie było moim celem, po prostu tak jakoś wyszło.Gdy demon zabił mojego brata załamałam się, ponieważ rodzice oddali nas do domu dziecka i mieliśmy tylko siebie. Zamknęłam się w sobie i próbowałam popełnić nawet samobójstwo. Uznali mnie za niepoczytalną i oskarżono mnie bezprawnie o podpalenie "więzienia". Nie byłam to ja, tylko durny bezdomny nie umiejący porządnie rozpalać papierosa. Do końca nie wiem jak to się wszystko stało. Tym sposobem trafiłam do poprawczaka, z którego po tygodniu uciekłam. Zza młodu trenowałam sztuki walki, oraz akrobatykę więc miałam ułatwione zadanie. Schowałam się w opuszczonym domu, który wszyscy omijali szerokim łukiem. Wtedy zaatakował mnie wampir i była to moja pierwsza walka. Zakończyła się sukcesem dzięki Gabrielowi, ponieważ uratował mi życie. Oczywiście zmierzyłam się z bestią, ale brak mi było doświadczenia. W ostatniej chwili czarnowłosy chłopak wbił sztylet w serce wampira, a następnie podpalił ciało. Dzięki niemu wybrałam tą drogę i zwalczam te straszne kreatury łaknące ludzkich dusz oraz krwi. Szybko nadrobiłam techniki walki i polowałam z innymi. Od tamtej pory Lucy, Alan i Gabriel są dla mnie jedyną rodziną.
Moje chwile słabości przerwał dźwięk telefonu. Dzwoniła Mery, moja dawna znajoma. Zdziwiłam się jej telefonem, ale odebrałam.
- Tak?
- Cześć piękna! - usłyszałam radosny głos starej przyjaciółki z domu dziecka - co porabiasz?
- Leniuchuje - odpowiedziałam, przeżuwając pizze.
- No to się ubieraj, zabieram Cię na kawę! - zachłysnęłam się i odłożyłam jedzenie na stół.
- Teraz?
- Tak, teraz - zrobiła krótką pauzę - gdzie mieszkasz, przyjdę po Ciebie?
- Spotkajmy się w centrum, ok? - zaproponowałam.
- Jasne. Za godzinę? - potwierdziłam i się rozłączyłam.
Rzuciłam telefon w miejsce, na którym siedziałam i poszłam do pokoju. Z szafy wyjęłam biały sweter i czarne rurki, a do tego białe baleriny. Włosy upięłam wysoko i nałożyłam na siebie delikatny makijaż. Chwycił perfum z marketu i popsikałam nim swoją szyję. Ostatnią moją czynnością było szukanie kluczy od domu, a zajęło mi to pół godziny. Zamówiłam taksówkę i pojechałam do centrum. Secrets Town, to małe miasteczko. W centrum znajdowała się tylko jedna kawiarnie, więc nie trudno było ją znaleźć. Mery siedziała przy stoliku popijając już gorący napój. Ubrana była w czerwoną koszulę, jasne rurki. Mocny makijaż podkreślał jej urodę, a na głowie miała czarną bandame, która idealnie pasowała do jej blond włosów. Na mój widok wstała i rzuciła mi się na szyję.
- Jeju Ana, jak ja Cię dawno nie widziałam! - krzyczała tak głośno, że w całym mieście było nas słychać - wypiękniałaś!
- Nawzajem - odparowałam beztrosko - i jak się trzymasz? - zapytałam siadając na krześle. Przeglądałam menu i zastanawiałam się pomiędzy sernikiem, a jabłecznikiem.
- Mam męża - osłupiałam. Dziewczyna, która była lesbijką ma męża. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Gratuluję - chwyciłam ją za rękę. Do stolika podeszła niska kelnerka, wyraźnie znudzona swoją pracą.
- Co podać?
- Ja poproszę latte i jabłecznik - zamknęłam menu i popatrzyłam na Mery, cały czas trawiąc wiadomość o jej małżeństwie.
- Ja nic - dziewczyna odeszła zmykając notesik i podążyła do innego stolika. Popatrzyła na mnie teraz poważnie - dobra, będę szczera. Nie zadzwoniłam po to by urządzać sobie miłe pogaduszki - urwała prostując się na krześle - wiem kim jesteś - rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, ale szybko się opanowałam i przybrałam obojętny wyraz twarzy.
- To, że jestem psychologiem nie jest żadną tajemnicą - warknęłam wręcz agresywnie. Mery się zaśmiała.
- Ale, że jesteś łowcą już jest - skąd ona to do cholery wie? Wstałam i popatrzyłam się na nią z góry.
- Czego chcesz?
- Mam wiadomość od pewnego demona - uśmiechnęła się szyderczo, a ja starałam poukładać sobie jej słowa w głowię. Gestem głowy kazałam dalej jej mówić - cytuję " Pozdrawiam Cię kochana, już niedługo spotkasz braciszka " - wybuchnęłam. To ten, który go zamordował. Ślad po nim zaginął, ale wiedziałam, że nie żyje.
- To przekaż mu, że ma spierdalać - chwyciłam mocniej torebkę i wyszłam.
- Przed nim i tak nie uciekniesz Ano! - to były ostatnie słowa jakie usłyszałam od Mery. Przez całą drogę biegłam, pozwalając łzą swobodnie spływać. W tej chwili pragnęłam tylko ubrać się w specjalny strój i wybrać się na łowy. I też tak uczynię.

~Lucy~ (ŁOWCA)


Cisza.
Zdecydowanie zbyt cicho, pomyślałam nie poruszając się ze swojego miejsca nawet o milimetr. Zastanawiałam się, gdzie jest Alan i czy jeszcze żyje. Miałam ogromną chęć wzruszyć ramionami i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie to, że byłam na łowach. Z ledwością się powstrzymałam przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Nie, że nie chciałam, tylko, że nie mogłam, ponieważ na moich palcach tkwiły starannie wykonane ze srebra specjalnie poświęconego przez kilku biskupów szpony, które są tak ostre, że delikatny dotyk czubka jednego z nich potrafi rozciąć skórę.
Poza szponami miałam jeszcze kilka sztyletów do rzucania podoczepianych tu i ówdzie oraz moje oczko w głowie, ukochana katana. Samurajski miecz z pochwą zrobioną ze szkarłatnego materiału, pasującą kolorystycznie do mojego ubioru, który zakładałam, gdy przychodził mój czas na łowy. Dzisiaj był właśnie mój czas.
Ogólnie, razem z paroma innymi Łowcami, strzegliśmy jedno miasto, była nas czwórka, Ana, Gabriel, Alan i ja. Ja byłam najmłodsza. Aczkolwiek to, że byłam najmłodsza, nie znaczyło, że byłam najgorsza, o nie. Już w wieku szesnastu lat byłam lepsza niż część łowców, którzy dopiero, co ukończyli naukę.
Po części, dlatego, że byłam zdeterminowana nauczyć się jak najwięcej, aby pomścić.
Ugryzłam się w policzek, aby sprowadzić się do rzeczywistości. Szybko zerknęłam w stronę zaułka, z którego mój cel miał za niedługo wyjść. Dalej nic. Zmarszczyłam brwi.
Miałam złe przeczucia. Już dawno temu minął czas, kiedy cel zazwyczaj wychodził z pracy.
Więc gdzie on teraz jest?
Mój instynkt przetrwania, który stał się bardziej wrażliwy, niż u jakiegokolwiek zwykłego człowieka, od kiedy skończyłam sześć lat od samego początku, kiedy wyruszyłam wraz z Alanem na misję podpowiadał mi, że będzie ona kompletną klapą. Zignorowałam przeczucie.
Czułam napięcie, które stawało się coraz cięższe, czy było moje? Czy może raczej było to to, co miało się za moment zdarzyć? Mimo tego, że byłam już pełnoprawnym łowcą od trzech lat, dalej nie potrafiłam się zorientować.
Szmer.
Natychmiast moje mięśnie spięły się do skoku, uniosłam ręce przygotowując je do cięcia, do zabijania. Mimo, że zabijałam, nie przeszkadzało mi to. Miałam misję i musiałam ją wykonać. Chronić ludzi, takich, jakimi byli moi rodzice…
Skup się! Skarciłam samą siebie w duchu.
Doszedł do mnie cichy jęk.
Zmarszczyłam brwi. Alan? W tym momencie miałam ogromną ochotę jęknąć. Zapomniałam! Jak mogłam go tam wysyłać, głupia, głupia, głupia, powtarzałam niczym mantrę. Zapomniałam, że Alan nie jest cierpliwy, pewnie wyskoczył na cel, gdy tylko wyszedł z klubu.
Po raz pierwszy poruszając się od dłuższego czasu, rozejrzałam się wokół. Czysto. Nie wydając żadnego odgłosu, zeskoczyłam na ziemię i ostrożnie poruszałam się w stronę zaułka, ze szponami gotowymi do rozrywania gardeł i nie tylko.
Kolejny jęk, tym razem głośniejszy. W powietrzu można było wyczuć metaliczny zapach krwi.
Ostrożnie zajrzałam w przerwę pomiędzy klubem, a innym sklepem, z tego, co zauważyłam na wystawie, był to sex-shop. Na środku, pomiędzy kontenerami na śmieci leżał Alan. Dureń, chciałam prychnąć. Przygotowana na wszystko, zaczęłam ostrożnie się skradać w stronę towarzysza. Miałam ogromną ochotę go tu zostawić, ale nie mogłam. Nikomu, nawet największemu durniowi na świecie, nie życzyłam śmierci ze strony wampira, lub innego potwora. Więc musiałam mu uratować, po raz kolejny, tyłek. Zaczynało mnie to już irytować.
O sekundę za późno zorientowałam się, że weszłam w sam środek pułapki. Wampir wyszedł z cienia.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy- mruknął zmysłowym tonem, lustrując mnie z góry do dołu. Najwyraźniej spodobało mu się to, co zobaczył, drobną blondynkę z maską zasłaniającą połowę twarzy ubraną w czerń oraz czerwień z toną broni w większości niewidocznej- Łowcy. Cóż to za okazja, jeżeli można wiedzieć?- Zapytał, uśmiechając się szeroko i pokazując przy tym parę długich kłów. Nie wzdrygnęłam się. Już dawno pozbyłam się tego odruchu, mimo, że za każdym razem czułam tą samą odrazę, w stosunku do każdego, kto oddał swoją duszę Szatanowi.
Wzruszyłam ramionami. Było jasne, że nie odpowiem. Nigdy, przenigdy nie rozmawiałam do celów.
- Twój przyjaciel, łowca ma bardzo słodką krew- Powiedział, oblizując wargi z satysfakcją. W tym momencie Alan jęknął. Wampir zaczął krążyć wokół chłopaka, trzymając swój wzrok na mnie. Z głodem. Jeszcze mu mało?! Krzyknęłam do siebie w myślach. Również zaczęłam się ruszać, poruszając lekko głową na boki, aby rozproszyć przeciwnika, który przekręcił z ciekawością głowę w bok.
W końcu uśmiechnął się i pochylił w stronę Alana. Niewiadomo, kiedy, biegłam w stronę potwora, który z satysfakcją obnażył kły i skoczył w moją stronę. O mały włos uniknęłam ugryzienia, próbowałam zadrapać wampira po klatce piersiowej, ale się nie dał i w mgnieniu oka odskoczył, tylko po to, żeby syknąć niczym rozwścieczony kocur, po czym pojawić się znowu tuż obok mnie, rozdzierając mój lewy bok palcami, które zmieniły się w prawdziwe szpony. Syknęłam z bólu, po czym oddałam pięknym za nadobne, rozdrapując w podobny sposób jego klatkę piersiową. Wampir ponownie zasyczał widząc, jak czarna krew zaczęła swoją powolną drogę w dół, przypominała bardziej smołę.
- Jeszcze się policzymy, Łowczyni- warknął głosem, który niczym już nie przypominał tego zmysłowego, którym się przedtem posługiwał. Ten głos był jego prawdziwym, ujawniał potwora, którym był w rzeczywistości. Później zniknął. Stałam jeszcze chwilę i gdy byłam pewna, że wampir nas opuścił podeszłam do Alana.
- Dureń- mruknęłam, sprawdzając jego tętno. Miał rozerwaną klatkę piersiową, tuż pod gardłem, co wyglądało tak, jakby miał poderżnięte gardło- Jesteś prawdziwym durniem, gdyby wampir cię tak nie pokiereszował, ja bym to zrobiła- Warknęłam, po czym wyjęłam telefon i wybrałam numer Gabriela.
- Podjedź pod BlackEndge, pod zaułek.
- Już jadę- usłyszałam głęboki ton głosu Gabriela, zaraz przed zakończeniem rozmowy.
- Idiota- Mruknęłam ponownie, próbując dać ujścia promieniującej w środku wściekłości.

sobota, 4 maja 2013

~Rufus Ford~ (WAMPIR)

              Łowcy myślą, że każdy wampir żywi "uczucie" do krwi oraz zabijania. Nie wiedzą o tym, iż istnieją tacy jak ja, dbając o ludzką rasę, choć z ukrycia i dystansem. Nie mówię nikomu kim jestem, nie mam przyjaciół. Żyję w samotni pracując dwa razy w tygodniu w klubie jako DJ, a resztę dni spędzam w swoim apartamencie w wieżowcu, w mieście Secrets Town. Jestem typowym samotnikiem, który ma za sobą dwa tysiące lat w tym pierwsza moja dwusetka była mocno brutalna. To prawda zabijałem i to nałogowo, krew była moim narkotykiem, alkoholem, nikotyną, lecz przerwała to pewna istota, kobieta. Kochałem ją, kochałem najbardziej na tym okrutnym świecie, nie chciałem żeby cokolwiek się jej stało, ale... wydarzyło się... zabiłem ją... nigdy sobie tego nie wybaczę i dlatego przestałem pić ludzką krew rozpoczynając swoją "dietę zwierzęcą". Na początku było trudno... to wszystko bolało, ale wytrzymałem do końca pragnienia tego zakazanego owocu.        
                    Teraz walczę po stronie ludzi. Wybijam swoją rasę bo nie chcę cierpienia ludzkiej istoty. Obiecałem sobie nigdy już nie kochać i co roku opłakiwać śmierć Lii.        
                    Czy jestem dostatecznie dobry? Mniej dobry od Aniołów, mniej dobry od Łowców, ale lepszy od morderców mężczyzn, kobiet i dzieci, lepszy od tych, którzy na prawdę są okrutni?
                    Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Przeciągale podniosłem się z fotela i wampirzą szybkością przemierzyłem całą szerokość korytarza. Uchyliłem lekko dębowe drzwi i wyjrzałem na zewnątrz. Pod ścianą stała długowłosa blondynka w gotyckiej sukience. Jej oczy były zakryte powiekami pomalowanymi ciemnymi cieniami, a na jej brwi była naniesiona gruba warstwa tuszu. Ręce miała założone na klatce piersiowej.
 - Rufus Ford? - spytała unosząc delikatnie purpurowe usta. Czego ona może ode mnie chcieć? Kim jest? - Tak... Pragnąłem coś jeszcze rzec, ale przerwała mi ona przywierając  mnie do ściany w moim salonie. Jej małe dłonie zacisnęły się na moim gardle. Pazurami wżynała mi się w skórę. Obcasami deptała mi po gołych stopach. Wbrew pozorom - to wcale nie bolało, a wręcz było przyjemne.
 Na jej twarzy widniała złość. 
- Kolejny wampir próbujący mnie uśmiercić? - spytałem sycząc. 
Dziewczyna zaśmiała się i kopnęła mnie w krocze. Cóż inny facet na moim miejscu zwijałby się z bólu, ale ja byłem już przyzwyczajony do takich najść. Włożyłem rękę do kieszeni i wyjąłem drewniany kołek. Już chciałem wbić go w jej pierś, gdy ona zaczęła głupi monolog.
 - Zabiłeś mojego brata! - wykrzyknęła. 
- Jak się nazywał? - zapytałem z udawanym zaciekawieniem. Jej ucisk zelżał. Miałem szansę uciec, ale chciałem ją jeszcze trochę podręczyć.
 - Valentine, przywódca północnych...Westchnąłem. 
- Ach, to o tym bandziorze mowa... - zachichotałem pod nosem.
 - To ty jesteś bandziorem!
Z jej krystalicznych czarnych oczu popłynęła łza, która nieco rozmazała jej makijaż.
Wampir z uczuciami, ciekawe, ciekawe - pomyślałem.
- Serio? Pierwsze słyszę.

Jak widać jestem wredny i to bardzo. Kocham dręczyć wampiry to takie ciekawe zajęcie i miłe. Szybko przewróciłem ją na plecy i wbiłem kołek prosto w serce. Wampirzyca zaczęła się zwijać z bólu. Z rany sączyła się czarna krew, a ona sama zaczęła się rozpadać jak spalone drewno.
 - Twoje ostatnie słowa?
 Zarechotała z trudem i ochryple rzekła:
 - Ty będziesz następny...
 Znieruchomiała. Jej oczy stały się jak szklane kulki. Wyrwałem jej rękę i resztę części ciała i wrzuciłem je do kominka. Ogień zjadał powoli wampirzycę. Syczał i iskrzył się. Ciało kruszyło się w płomieniach. Po pomieszczeniu uniósł się przyjemny zapach spalenizny. 
Opadłem na fotel i westchnąłem.
 - To się jeszcze okaże - powiedziałem pod nosem. 
             Spokojnie rozejrzałem się po salonie. Ściany były białe nic na nich nie wisiało prócz lustra. Na podłodze spoczywał miękki brązowy dywan. W rogu stała szafa z książkami tak starymi jak ja.        
            Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że czas już do pracy. Założyłem szybko czarne trampki, ciemne rurki, biały t-shirt, a na niego szarą koszulę, którą rozpiąłem. Na szyję zarzuciłem kruczoczarny szal. Ułożyłem czarne włosy tak by grzywka swobodnie opadała na czoło i ruszyłem do klubu punkt dwudziesta pięćdziesiąt pięć.        
Zapowiadał się ciekawy, taneczny wieczór, ale jak na złość pewna istota temu przeciw stanęła, przepraszam istoty, których za wszelką cenę nienawidzę, a kto? Mianowicie zgraja trójka wampirów czystokrwistych... A miała być to miła noc, ech... 

piątek, 3 maja 2013

~Ana~ (ŁOWCA)

Ja, Gabriel i Lucy jak zwykle w nocy poszukiwaliśmy bestii. Byłam uzbrojona w łuk, miecz i sztylet. W świecie ludzi pracuję jako psycholog szkolny. Doszliśmy w końcu do ponurej uliczki, w której ja byłam pierwszy raz. Spojrzałam na Gabriela, a on kiwnięciem głowy rozkazał być czujną i się nie rozpraszać. Chwyciłam za mój sztylet i rozglądałam się dookoła. Coś poruszyło się za śmietnikiem. Lucy była najbliżej i zgrabnie się tam zakradła. Tak jak nam zniknęła z oczu tak się pojawiła. Coś ją odrzuciło i wleciała w ścianę szybko się podnosząc. Wyskoczył na przeciwko mi wampir z szyderczym uśmiechem, srogo mi się przyglądając. Posłałam mu mój słodki uśmiech, jednocześnie powoli wyciągając sztylet. Chwycił mnie za szyję i zaczął mnie dusić. Kopnęłam go w brzuch, a następnie wbiłam mu ostrze w serce. Krzyknął z bólu i upadł na kolana. Reszta moich towarzyszy przystanęła przy mnie i przyglądała się umierającemu wampirowi. Gabriel kopnął go lekko, a ten upadł na plecy. 
- Dorwę Cię szmato! Jak nie ja to ktoś inny. Zginiesz w męczarniach dziwko! - to były jego ostatnie słowa. Zesztywniał i oczy bezwładnie mu się zamknęły. 
Na mojej szyi widniały ślady po duszeniu. Lucy chwyciła zapalniczkę i podpaliła nieruchome ciało, które w ciągu paru sekund zamieniło się w proch. Wszystkie te stworzenia są takie same. Nie mają uczuć i żyją tylko po to by uśmiercać. 
- Wracajmy już - poprosiłam, a moi towarzysze się zgodzili. 
Popatrzyłam chwilę jeszcze na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą zginął wampir. Gabriel otulił mnie ramieniem dzięki czemu poczułam się pewniej. Pocieszyłam się w duchu tym że dzięki nam jakaś obca osoba zostanie przy życiu.Uśmiechnęłam się pod nosem. 
- Czemu się uśmiechasz? - zapytała Lucy.
- Nie można? - pokazałam jej uśmiech - mam ochotę iść na imprezę.
- No to na co czekamy? - zaśmiał się Gabriel. 

Załoga

Załoga:


Wakako : Ana Edwards 
 Neverli : Rufus Ford
Reia Morgan : Lucy McRea
 Alexsis : Irina Hansel
 Reven : Reven Mantel
 Devilla : Elsa Anderson
 Elen : Ariva Butler
 Santi : Gabriel Jones
Ania :Nancy Curtis
Zosia : Marcus Scott
Avatari : Alan Adams
Tommo : Anastazja Thomson 
TheAthos : Sarah Wilson 

czwartek, 2 maja 2013

Zgłoszenia

1. Nazwa użytkownika 
2. Wiek
3. emeil
4. Imię i nazwisko wybranej postaci
5. Zawód jaki jej wybrałeś

Jeśli znajdziesz się w ZAŁODZE wiedz, że możesz zacząć już pisać. Na twoim emeilu dostaniesz zaproszenie, które masz potwierdzić. Jeśli są jakieś pytania piszcie na gadu : 31368255
I to wszystko ! ! ! ; ))

Jak dołączyć ?

To proste !

1. W zakładce ZGŁOSZENIA wypełnij następujące warunki
2. potrzebny jest Twój emeil 
3. Możesz mieć max jedną postać.
4. Podać swój wiek
5. Nazwę użytkownika.




Świat Fantasy ???

Więc wybierasz sobie postać, wszystkie masz ukazane. Jest  ich dokładnie 17. Jeśli dobrze pójdzie i będzie dużo chętnych, skład ewentualnie się powiększy.


Jeśli już wybrałeś swojego bohatera to :
- Ty decydujesz, czy jest dobry czy zły !
- Kształcisz jego charakter
- W Twoich rękach leży jego los.


Już rozumiesz ? Piszesz jako <TWOJA POSTAĆ>


Jeśli masz swojego bohatera to czas dowiedzieć się o świecie, w którym żyjesz.
- Miasto nazywa się Secrets Town
- Żyjesz w świecie ludzi, nie wyróżniaj się.
- Jeśli jesteś postacią magiczną, uważaj na łowców.
- Powinieneś mieć jakiś zawód. Z czegoś żyć musisz.
- Nie ma ograniczeń jeśli chodzi o wyobraźnię, jakąkolwiek.


Postacie :

1.


Rasa : Kobieta Kot
Imię : Sarah
Nazwisko : Wilson
Wiek : 26 lat
Partner : Brak
Właściciel : ATHOS
Zawód : projektantka mody
2. 

Rasa : Demon
Imię : Nataniel
Nazwisko : Hugs
Wiek : 23 lata
Partner : Brak
Właściciel : -

3.

Rasa : Wiedźma
Imię : Irina
Nazwisko : Hansel
Wiek : 20 lat
Partner : brak
Właściciel : ALEXSIS
Zawód : Aktorka, która lubi śpiewać i tańczyć
4. 


Rasa : Łowca
Imię : Gabriel
Nazwisko : Jones
Wiek : 25 lat
Partner : Ana Edwards
Właściciel : SANTI
Zawod : lekarz

5.


Rasa : Wampir
Imię : Elsa
Nazwisko : Anderson
Wiek : 1690 lat
Partner : Brak
Właściciel : DEVILLA
Zawód : pisarka fantasy

6. 

Rasa : Mężczyzna Kot
Imię : Samuel
Nazwisko : Hall
Wiek : 27 lat
Partner : Brak
Właściciel : -

7.

Rasa : Demon
Imię : Misha
Nazwisko : Clarke
Wiek : 23 lata
Partner : Brak
Właściciel : UWAROWIT
Praca : Projektant gier komputerowych 

8. 

Rasa : Łowca
Imię : Alan
Nazwisko : Adams
Wiek : 19 lat
Partner : Brak
Właściciel : AVATARI
Zawod : archeolog

9.

Rasa : Łowca
Imię : Ana
Nazwisko : Edwards
Wiek : 23 lata
Partner : Gabriel Jones
Właściciel : Wakako
Zawód : Psycholog szkolny
10. 

Rasa : Czarnoksiężnik 
Imię : Mirko
Nazwisko : Lee
Wiek : 18 lat
Partner : Brak
Właściciel : - 

11.

Rasa : Wiedźma
Imię :Ariva
Nazwisko : Butler
Wiek : 23 lata
Partner : Brak
Właściciel : Elen
Zawód : fotograf i dziennikarka

12. 

Rasa : Elf
Imię : Marcus
Nazwisko : Scott
Wiek : 28 lat
Partner : Nancy Curtis
Właściciel : ZOSIA
Zawod : Naukowiec

13. 

Rasa : Elf
Imię :  Nancy
Nazwisko : Curtis
Wiek : 25 lat
Partner : Marcus Scott
Właściciel : ANIA
Zawód : Lekarz

14.

Rasa : Wampir
Imię : Rufus
Nazwisko : Ford
Wiek : 2000 lat
Partner : Brak
Właściciel : NEVERLI
Zawód : Dj w klubie 

15.

Rasa : Łowca
Imię : Lucy
Nazwisko : McRae
Wiek : 18 lat
Partner : Brak
Właściciel : REIA MORGAN
Zawód : Sekretarka

16. 

Rasa : Demon
Imię : Indiana
Nazwisko : Hayes
Wiek : 24 lata
Partner : brak
Właściciel : -

17.

Rasa : Elf
Imię : Anastazja 
Nazwisko : Thomson
Wiek : 17 lat
Partner : Brak
Właściciel :TOMMO
Zawód : Tancerka baletowa


18.



Rasa : Wiedźma
Imię : Reven
Nazwisko : Mantel
Wiek : 17 lat
Partner : Jest
Właściciel : REVEN
Zawód : tancerka i piosenkarka w klubie